Jak rzuciłam palenie bez tabletek, zastrzyków, hipnozy, Allena Carra, frustracji i objadania się?
W zeszły poniedziałek minęło 100 dni od kiedy nie palę i wcale mnie do palenia nie ciągnie. Świetnie, nie? I udało mi się to zrobić całkiem nieinwazyjnie. Nie straciłam fortuny na tabletki, nie zyskałam kilku rozmiarów, nie zastąpiłam palenia innym nałogiem, a cały ten okres przeszłam bez złych emocji i uczucia wyrzeczenia.
Wcześniej paliłam ponad 8 lat i rzucałam fajki kilka razy. Po liceum zostałam au pair i nie mogłam palić w domu mojej host rodziny co mi się udawało oczywiście, ale za to prawie pożarłam im lodówkę i spiżarnię w całości. Dzieci którymi się opiekowałam wydawały mi się potworami, nawet kiedy były grzeczne, taka byłam elektryczna. Z tesknotą patrzyłam na mijanych palaczy. Chciałam zajarać całą sobą. W końcu po kilku miesiącach męki, objadania się, frustracji, złości i po prostu wkurwienia do palenia wróciłam.
Rzucałam też palenie w zeszłym roku, dwa razy zanim udało mi się to zrobić skutecznie. Oba razy z Desmoxanem. Pierwszy raz, na początku roku, po 4-5 dniach brania tabletek, kiedy palenie jest jeszcze dozwolone, dostałam gorączki wyższej niż przeciętna i zaczęłam rzygać dalej niż widzę. Wtedy zrezygnowałam z rzucania z tabletkami i rzucania w ogóle. No w sumie nic dziwnego, trochę się zraziłam.
Po raz kolejny podeszłam do walki z darciem faj w zeszłe lato, też z Desmoxanem. Starałam się przestrzegać zalecanych kilku miesięcy przerwy pomiędzy próbami. Po raz kolejny mi się nie udało, chociaż wtedy wytrzymałam już ponad 20 dni i to uznawałam za sukces. Trąbiłam o tym, że rzucam na prawo i lewo. Złamałam się bardzo łatwo, bardzo frajersko przy piwku i dałam sobie spokój na jakiś czas. I chciałam się zapaść pod ziemię.
Paliłam zawsze bardzo dużo i zdecydowanie przekraczałam limit fajek przypadający na ładną, młodą dziewczynę. Od papierosa zaczynałam dzień, co było obrzydliwe. Wszystkie próby rzucania palenia charakteryzowały się objadaniem, wielką frustracją i złością, nie wiedziałam czy mi się uda więc wątpliwości były ze mną ciągle tak naprawdę. Chociaż powody miałam dobre, starałam się dobrze motywować, nie podchodzić do tego jak do wyrzeczenia tylko prezentu, który sobie samej robię. Miałam za sobą kilkukrotną lekturę książki o tym "Jak skutecznie rzucić palenie?" i starałam się przede wszystkim zmienić swój mindset. Byłam trochę człowiekiem, który po treningu w adidasach odpala marlborasa. Fatalnie.
Co takiego się wydarzyło, że w końcu mi się udało? Nazwę tą metodę rzucaniem "na odcisk" i motywacją zewnętrzną, pochodzącą od drugiej osoby.
Fajki udało mi sie rzucić w październiku, razem z moim chłopakiem. Trochę się o to niepalenie założyliśmy, ale było nam dość trudno. Początki naszej znajomości były wręcz naznaczone dużymi ilościami kawy i papierosów i mówilismy o rzucaniu jakiś czas przed, ale to się wydawało NIEMOŻLIWE, serio. Biorąc pod uwagę ile wtedy jaraliśmy, to graniczyło z cudem, że uda się nam obojgu, razem rzucić. Kawa i papierosy zastępowały nam prawie wszystkie posiłki. Kiedy zaczęliśmy walkę, on stosował Desmoxan przez całą kurację, bodajże 25 dni, ja jedynie dokończyłam opakowanie, brałam go przez jakieś 4 dni, nie więcej. Potem zostałam sama sobie, ale niepalenie wcale nie okazało się być tak trudne, kiedy wiedziałam, że to czy ja nie palę, ma też duże znaczenie dla innej osoby, która też się z tym zmaga. To było bardzo motywujące, nie chciałam dać dupy. Po pierwsze dlatego, że wtedy on też mógłby sobie odpuścić, a po drugie hajs o który się założyliśmy był niemały. Na początku ten zakład utrzymywaliśmy, z czasem w ogóle już o nim nie pamiętaliśmy. Ale każdy dzień podwyższał stawkę. Przecież to byłoby okropne gdyby któreś z nas się ugięło i zapaliło. Zmarnowalibysmy swój własny, osobisty wysiłek i co gorsza wysiłek drugiej osoby. Takiej odpowiedzialności żadne z nas nie chciało mieć na sumieniu.
Poza tym podeszliśmy do tego też w inny sposób. Stwierdziliśmy, że palenie zdecydowanie nie pasuje do stylu życia, który chcemy prowadzić. To trochę tak jakby chcąc być przebudzonym człowiekiem, żyjącym poza systemem, jak najbardziej off the grid, żyjąc zdrowo dalej drzeć te faje. No nie pasuje, ni w pięć, ni w dziesięć. To też okazało się całkiem dobrą, silną motywacją. Silniejszą niż to ile można na papierosach zaoszczędzić czy tak dalekosiężną korzyścią jak odzyskanie zdrowia. No bo moje płuca faktycznie będą w lepszym stanie, w portfelu będzie rzeczywiście więcej - ale czy to wystarczająco silna motywacja? Czy ja te płuca odzyskam tak szybko? Czy będę w stanie je zobaczyć? Czy może nie będzie tak, że pieniądze których nie wydam na fajki w rzeczywistości wydam na coś innego? Mogę oszczędzać i odkładać, to fakt, ale czy ta motywacja mi wystarcza? Nam nie wystarczała. Kiedy chcesz zostać piękną, zdrową, świadomą, przebudzoną joginką, która codziennie medytuje, wcina owoce i warzywa, biega ze swoim ukochanym psem i prowadzi swój wymarzony styl życia, czy możesz palić papierosy? No nie bardzo.
Ostatni sposób zmotywowania się do niepalenia tez wychodził w pewnym sensie w przyszłość. Planujemy wspólnie pewne rzeczy na których bardzo nam zależy. Zależy nam tak bardzo, że są o wiele ważniejsze niż palenie. Niektóre z nich wymagają większego wysiłku, niektóre mniejszego, na pewne trzeba będzie dłużej poczekać, mieć więcej pieniędzy - ale są to nasze wspólne marzenia. Zaczęliśmy myśleć, że jeśli nie damy rady z niepaleniem to nie damy rady z żadną z tych rzeczy. Nie wystarczy nam na nie motywacji i determinacji. Jeśli nie uda się nam rzucić fajek to na pewno nie uda się nam osiągnąć innych rzeczy z tego kręgu. Rzucenie palenia miało być więc pewnego rodzaju startem, prologiem do reszty. To też bardzo dobrze na nas działało. Jak damy radę ze szlugami, to osiągnięmy inne swoje cele, spełnimy inne marzenia. Chodzi o to, żeby znaleźć coś w swoim życiu na czym nam naprawdę cholernie mocno zależy i postawić to na szali obok palenia. Rybki albo pipki.
W ten sposób nie palimy już ponad 100 dni. Nie przytyłam jakoś widocznie, a nawet jeśli troszkę to nie przez objadanie się spowodowane niepaleniem. Na początku, przez 2-3 tygodnie być może faktycznie jadłam więcej, ale to minęło dość szybko. Nie musiałam też ze sobą specjalnie walczyć przez ten okres, nie było to wcale takie trudne. Wyzwanie stanowiło kilka towarzyskich wyjść zakrapianych alkoholem, bo palacze lubią palić przy piciu, ale z tym też daliśmy sobie radę. Obecnie nie wyobrażam sobie po prostu powrotu do palenia. Czasem mi się o nim przypomina, przede wszystkim w sytuacjach w których wcześniej paliłam, ale na przypomnieniu się kończy. Okazało się, że wole wziąć witaminy i wypić szklankę wody po przebudzeniu niż sięgać po fajkę.
Czy Wam udało się rzucić palenie? Jeśli tak to w jaki sposób?
0 komentarze