Being Badass - Monika Małgorzata
Hej! Wracam z serią, którą bardzo, bardzo lubicie. Na blogu od teraz pojawiać się będą nowe badassy, a na razie w sumie nowe badasski. A więc zapraszam do czytania! :)
Dzisiejszą bohaterką jest kobieta wielce wszechstronna - Monika Małgorzata! Brzmi poważnie co nie? Ale jak zaraz się przekonacie, to bardzo klawa dziewczyna z wieloma talentami. Dodam też, że bardzo się między sobą różnimy, co wcale nie sprawiło, że nie chciałam jej w badassach mieć. Wręcz przeciwnie - ktoś kto napisał książkę, śpiewa i ma firmę zajmującą się szyciem jest dla mnie idealną kandydatką do tego tytułu.Oto blog Moniki na który Was zapraszam i jej strona firmowa. A tutaj możecie podpatrzeć Monikę na Instagramie.
Ale teraz w sumie najważniejsze - Monika wydaje książkę, a my, wy możemy w tym pomóc. Oto link do crowdfundingu, który Monika organizuje. Możecie wesprzeć świeżo upieczoną pisarkę i pomóc jej wydać powieść o Bieszczadach!
Jak pieprzysz system na co dzień?
Złość na tak zwany system pojawia
się u mnie tylko czasem – na co dzień można mnie uznać za miłą
i pozytywną dziewczynę, która skupia się zawsze na tym, co dobre
i budujące. W pewnym momencie uznałam, że szkoda mojej energii na
wkurzanie się na to, na co nie mam wpływu. A prawda jest taka, że
jakiś system zawsze jest i być musi, bo inaczej byśmy się
zupełnie rozsypali. Człowiek potrzebuje struktury do tego, żeby
funkcjonować (buntownik też potrzebuje systemu, żeby miał się na
co buntować...), ale w moim odczuciu chodzi o to, żeby w obrębie
tej struktury tworzyć swoje życie w taki sposób, jaki chcemy. Moje
poglądy w tym temacie ukształtowały studia filozoficzne, nabrałam
dzięki nim dystansu do siebie i systemu, w którym żyję. No chyba
że w rozmowie pojawia się problem ZUSu i obciążeń, jakie państwo
nakłada na właścicieli jednoosobowych firm – wtedy zdecydowanie
przestaję być spokojna... Ale wiem, że agresja do niczego nie
prowadzi, jeśli chcę coś zmienić, wybieram inne sposoby.
Okej, to co robię z tym na co dzień?
Mam firmę w Akademickim Inkubatorze Przedsiębiorczości (firma
legalna bez ZUSu!) zamiast na DG. Nie mamy z mężem samochodu i na
pytanie „dlaczego” zazwyczaj odpowiadam – pół żartem, pół
serio – że nie poddajemy się konsumpcjonizmowi naszych czasów i
wybieramy pociąg albo inne publiczne środki transportu. Żyję tak,
jak chcę, nie oglądając się na to, co na ten temat sądzi
społeczeństwo... Jasne, czasem za to oberwę, ale już się tym nie
przejmuję.
Jaki byłby Twój Tyler Durden?
Jeśli pytasz o moje alter-ego, które
będzie w stanie o mnie zawalczyć bardziej niż ja sama o siebie, to
sądzę, że go nie potrzebuję. Przeszłam w życiu długą drogę
od szarej myszki do kobiety, która nie boi się świata i realizuje
swoje marzenia.
Rzuciłam karierę naukową (uznałam,
że nie napiszę doktoratu z filozofii mimo otwartego przewodu),
kiedy przestała przynosić mi radość, a zaczęła powodować coraz
głębszą frustrację. Założyłam swoją szyciową firmę (ucząc
się biznesu od podstaw, bo na filozofii, jak się można domyśleć,
lekcji z przedsiębiorczości nie było...), ale po 2,5 roku
przychodzi czas na zmiany. Już się ich nie boję! Szycie to tylko
część moich aktywności...
Nagrywam płyty z autorską muzyką –
właśnie kończymy „tańce duszy”, czyli krążek z moimi
tekstami (muzykę skomponował mój przyjaciel). Wydaję waśnie
swoją debiutancką powieść „Koniec świata”, której akcja
dzieje się na bieszczadzkich szlakach. Stworzyłam zespół ludzi,
którzy stoją za mną murem i pomagają mi wydać powieść metodą
self-publishingu.
Moje ego nie jest wszechmocne,
przekonałam się o tym bardzo niedawno, kiedy straciłam ciążę
(nie miałam na to żadnego wpływu). Ale nie chodzi mi o wszechmoc,
ale raczej o tę moc, którą odkryłam w sobie i dzięki niej mogę
realizować te wszystkie szalone plany... I o ludzi, którzy są ze
mną i pomagają – bo nauczyłam się, że skoro wszechmocni nie
jesteśmy, to warto prosić o pomoc!
Hajs czy progres?
Jedno łączy się z drugim, choć
raczej u mnie w życiu jest tak, że kasa wynika z rozwoju.
Nieustannie uczę się nowych rzeczy, bardzo to lubię, a potem
jakoś tak się dzieje, że idą za tym pieniądze – często jako
„efekt uboczny” moich działań. One nigdy nie są celem samym w
sobie, służą do tego, żebym mogła prowadzić taki styl życia,
jaki chcę. Oczywiście to nie jest tak, że o nich nie myślę, bo
planując biznes mocno skupiam się na tym, żeby wyjść na swoje.
Cieszę się, że zarabianie pieniędzy i rozmowa o nich przestała
być dla mnie tematem tabu i wkurzam się, kiedy inni nie chcą
powiedzieć, ile zarabiają, traktując to pytanie jako atak, a nie
jako wyraz mojej czystej ciekawośćci życia.
Jaki jest Twój wymarzony styl życia i ile Ci do niego brakuje?
Dbam cały czas o to, żeby prowadzić
wymarzony styl życia. Jestem artystką i to jest super. Mam czas i
przestrzeń na tworzenie muzyki, na pisanie, na jogę, ale też na
wędrówki po górach, które uwielbiam... Co jakiś czas przychodzi
do mnie marzenie o wyprowadzce w góry, ale wiem, że to nie jest
jeszcze ten moment, ale że pewnie kiedyś nadejdzie. Jestem
szczęśliwą mężatką. Niedługo stanie pod Wieliczką nasz mały,
parterowy domek (77 metrów, znów odwracamy się plecami do tych,
którzy mówią, że jak dom to tylko 200 metrów...). Angażuję się
w życie religijne naszej parafii (zainicjowałam powstanie chóru,
okazjonalnie robię jakieś spotkania przy kościele). Mam wokół siebie fajnych ludzi. Brakuje mi – o ile można to nazwać
brakiem... – dziecka. Niestety, niedawno straciłam pierwszą ciążę
i mimo mojego pozytywnego nastawienia do życia boje się, co będzie,
kiedy znów zajdę w ciążę – a pewnie stanie się to niedługo,
bo staramy się z mężem o powiększenie rodziny. Ufam, że będzie
tak jak do tej pory w moim życiu – to, co złe i trudne, obróci
się w większe dobro...
Teraz na tapecie jest marzenie o staniu
się sławną pisarką. Idę po niego krok po kroku!
Które konwenanse i stereotypy jeszcze trzymają Cię w garści, a które już kopnęłaś w dupę?
Nie cierpię robienia tego, co „wypada”.
Między innymi z tego względu zupełnie nie nadawałam się do pracy
i życia na uczelni, tam jest pełno tego typu konwenansów. Jasne,
nie można powiedzieć, że one są absolutnie złe, bo jednak
trzymają nas w ryzach, ale kiedy powodują, że człowiek robi
ciągle coś wbrew sobie, to znak, że źle się dzieje. Czasem ugnę
się pod wpływem tego, co wypada, ale zdarza się to coraz rzadziej
– raczej robię to, co chcę, oczywiście z poszanowaniem innych. Z
tego względu na przykład na nasz ślub i wesele zaprosiliśmy tylko
te osoby z rodziny, z którymi faktycznie mamy kontakt, a nie tych,
których „wypadało”. I była świetna zabawa!
Od kilku lat walczę skutecznie ze
stereotypami w stylu „nie da się”, „nie jestem wystarczająco
dobra”, „życie jest trudne i nic się nie da zmienić”. Sama
zmieniłam myślenie na ten temat dzięki... muzyce. W listopadzie
2014 roku pojechaliśmy z przyjaciółmi w góry, do Krynicy-Zdroju.
Właściciel pensjonatu, kiedy usłyszał, jak śpiewam, zaprosił
mnie do nagrania płyty. Mnie, amatorkę, dziewczynę bez
wykształcenia muzycznego! To był ogromny szok, kiedy okazało się,
że można tworzyć muzykę nie będąc po szkole muzycznej. A
wyobraźcie sobie, że na nagranie naszej drugiej płyty dostaliśmy
nagrodę Ars Quaerendi od Marszałka Województwa Małopolskiego...
Odkąd to wszystko mi się przydarzyło, przestałam mówić „takie
rzeczy się nie zdarzają”, bo życie pokazuje mi, że to
nieprawda.
Walczę też ze stereotypem
Polaka-katolika. Sama zdecydowałam w pewnym momencie, że chcę
należeć do Kościoła i tego się trzymam. Boli mnie hejt, z którym
często się spotykam (na szczęście nie bezpośrednio), a który
często bierze się z niewiedzy... Sama musiałam poukładać sobie
wiele spraw dotyczących wiary i religii na nowo, wyzbyć się
przekonania, że wiara kręci się wokół grzechu, winy i kary.
Wzięłam do serca słowa jednego z oo. Dominikanów, że w
chrześcijaństwie chodzi o to, żeby ocalać w człowieku piękno i
dobro. I tak staram się działać.