Harmony Clean Flat Responsive WordPress Blog Theme

To co z tym hajsem?

wtorek, października 01, 2013 sieczkarnia 24 Comments Category :

Już kilka razy obiecywałam wpis na temat mojego minimalizmu i takiej umiarkowanej olewki na hajsy. Nadszedł ten dzień.

z

Pisałam o tym nie raz i w zasadzie się tym szczycę. Jestem minimalistką i cieszy mnie leżący przede mną zeszyt z Franklinem i naklejonym mu na głowę gigantycznym hamburgerem (hendmejd bijacz!) i stos wypożyczonych książek do przeczytania i w tym momencie nie potrzeba mi nic więcej. Takie finansowe flow. W zasadzie nie mogę powiedzieć, że to jest niezwykłe, bo tak naprawdę nie znam Waszego podejścia do przedmiotów i Waszego stopnia materializmu. Może macie tak samo. 


Jak było, jak jest?


DZIECIŃSTWO - może i chcę, rzadko potrzebuję.



Kiedyś to co mam i co mogę mieć (albo to czego mieć nie mogę) dosyć mocno zaprzątało mi głowę i było częścią mojego życia. Obwiniam o to w dużej mierze środowisko i rówieśników z którymi spędzałam czas i którzy wtedy mieli na mnie wpływ, prawdopodobnie w każdej dziedzinie. Myślę, że to jednak nic dziwnego i każdy przechodzi przez taki etap w swoim życiu. Normalka. 

Sięgając pamięcią do czasów dzieciństwa (choć to jest temat na osobny post) wiem, że niewielu moich współtowarzyszy zabaw miało więcej niż ja. Wtedy grubość portfela raczej była na równym poziomie i jedyne co mogło różnić poszczególne rodziny pod względem finansowym, był fakt na co rodzice pieniążki wydawali. Bo byli tacy, którzy wydawali na nowe panele i wersalkę, tacy którzy kolekcjonowali butelki po procentach i tacy, którzy zachowywali równowagę na każdym z tych poziomów i jeszcze na wycieczkę do zoo i fajne lody dla dzieciaków im starczało. Ja łapałam się na ostatnią grupę i doceniam to tym bardziej, że wiem jak wyglądało życie dzieciaków z innych grup. Kwestia priorytetów.

Pewnie jak każdy dzieciak chciałam mieć zajebisty tornister, kolorowe getry, nową lalkę i wszystkie pierdoły, które można było kupić na odpustach i targowiskach. Jeśli czegoś nie miałam to tego po prostu nie potrzebowałam i teraz wiem to na pewno. Gigantycznie zmienia się spojrzenie i podejście do wszystkiego jak ma się kilkanaście lat więcej.



OKRES MŁODZIEŃCZY - nie chcę, ale muszę.



Jak już wbiłam na salony liceum (bo gimnazjum pod tym względem jakoś mi się rozmywa) to wtedy zrobiło się bardzo płytko. Ale na swoją obronę mam to, że zanim poznałam pewne osoby i zanim zaczęłam się z nimi trzymać, to naprawdę byłam w tej kwestii bardzo skromna. I jednak ta świadomość i wiedza, że taka pogoń za kasą i nową bluzką jest bardzo do dupy, była w mojej głowie zawsze obecna. I zawsze, wytrwale próbowałam się jednak bronić przed maratonem po sieciówkach za matki hajs i okłamywaniem samej siebie, że jestem teraz fajna, bo mam bluzkę z haema i bransoletki ze sklepu za 2zł, które leciały za 5. Do tej pory czuję się bardzo niekomfortowo i jakoś obco jak wbijam do centrum handlowego i już za swoje hajsy chcę (a w sumie bardziej muszę, no bo czasem trzeba) sobie coś kupić. Co dziwne wkręciło mi się to na wszystko oprócz książek, płyt i wszystkiego co zapewni mi rozwój, a nie modny wygląd. Jestem kochanicą lumpeksów i w ten sposób ubieram się od lat, czego się nigdy nie wstydziłam, a według moich licealnych ziomeczków często powinnam. Dopiero jak lumpy weszły na salony lansu i fejmu, wtedy zdobyłam za to zaległy szacun, na który lałam sikiem prostym. 

Zawsze byłam obrońcą uciśnionych, stawałam w drużynie cieniasów i miałam niewyparzoną buzię. Nigdy nie miałam problemu z kumplowaniem się z typem, który nosi bluzę po dziadku albo dziewczyną, która ma śmieszne buty. Liceum to jest jednak największe gówno pod tym względem i zawsze miałam ochotę rozwalić twarze wszystkich idiotów, którym takie rzeczy przeszkadzały. Nóż mi się w kieszeni otwierał, zupełnie jak w czasie seansu Naszej Klasy.

Liceum czy jakakolwiek tego typu szkoła daje jednak jasno do zrozumienia, że pieniądz rządzi światem. W miejscu, gdzie jego wyznawcy ciągną go od rodziców czy dziadków, bo raczej rzadko z własnej pracy. Ciuchy, telefony, wyjazdy, imprezy, McDonald po szkole. To w sumie nic. Bolą dopiero komentarze, krzywe spojrzenia i wykluczenie z grupy. Ja byłam zazwyczaj mocnym zawodnikiem, ale z tym nie każdy się rodzi i bardzo często było mi przykro za innych. 



TERAZ - to jest w moich rękach. Decyduję kiedy chcę. Wiem, że nie muszę.



Teraz jak ludzie mówią, ze hajs się nie liczy to zarzuca się im, że cisną kit. Bo cisną. Bo kasa rządzi światem. I zgadzam się z tym w połowie. Bo gdyby tak było to na świecie nie byłoby ludzi prowadzących alternatywny styl życia, zupełnie nieopierający się na zarabianiu kasy na przedmioty. Totalnie opierający się na zdobywaniu doświadczeń, cieszeniu się z małych rzeczy i robieniu tylu pieniędzy ile POTRZEBA. Na skromną hawirkę na plaży, na banany i ryż i na lekcje nurkowania u lokalesa. Wiem, że bajecznie, ale jacyś ludzie tak żyją. Równie dobrze możesz wpisać w to sobie domek w lesie i życie ze zbioru tego, co daje las. Albo cokolwiek innego co pozwala oderwać się od wyścigu i zacząć prowadzić życie proste, ale radosne.

Teraz mam większe ciśnienie na pieniądze, ale jest ono dojrzałe i mądre. Z pewnością nie jest idealnie dojrzałe i idealnie mądre, ale wystarczająco jak na mój wiek. Teraz wiem, że praca jest bardzo ważna, nawet jeśli nie odpowiada moim aspiracjom. Ale to jest moja praca, mój wysiłek, mój zapierdol i moje pieniądze. Na żadnym fejmie już nie lecę i żadnego fejmu sobie u innych nową szmatką kupić nie chcę. Jeśli czuję się w niej pewnie i bezpiecznie, a dodatkowo zarabiam satysfakcjonujące mnie w danym momencie pieniądze -  jest dobrze. Jestem zdania, że pieniądze nie pochodzą i nie powinny pochodzić tylko i wyłącznie z pracy zawodowej i że są tysiące innych dróg na to, żeby hajs się zgadzał. Trzeba tylko pokombinować. Co  by nie było muszę mieć na rachunki, na jedzenie, na ubrania, no muszę, jak każdy.

Nie przywiązuje się do rzeczy i nie kolekcjonuję ich. Z łatwością coś oddaje, pożyczam (niekoniecznie prosząc o zwrot), prezentuję. Z wielką radością robię prezenty, ratuję w mniejszych finansowych tarapatach (i z grubszym portfelem z przyjemnością ratowałabym w większych) i kupuję radość sobie poprzez uszczęśliwianie innych.

Bardzo lubię pojechać w fajne miejsce, zaimprezować, dobrze zjeść, napić się pysznej kawy. Bardzo lubię dobrze wyglądać, a to zazwyczaj łączy się z kupowaniem ciuchów, kosmetyków i dodatków. I robię to, bo jestem babą. Ale nie żyję, żeby to robić i nie mam wishlisty. Wiem czego potrzebuję i kupując to nie mam potrzeby kupienia pięciu innych rzeczy, których nie potrzebuję. Lubię mieć co czytać i czego słuchać, lubię ładne rzeczy wokół siebie, choć to zupełnie nie w moim stylu. Pewnie, że to wszystko jest normalne i jest w porządku. Ale wszystko jest względne i wcale nie muszę codziennie pić kawy w Starbucksie. Nie muszę wozić się po mieście z reklamówką z Zary. Nie muszę mieć wszystkich nowości z Empiku. Nie czuję potrzeby nadążania i kolekcjonowania. Prędzej zostanę kolekcjonerem kości i zużytych golarek jednorazowych niż kolczyków czy czapek.

Zapodam świetnym cytatem ze świetnej książki, o której mam nadzieję napisać za jakiś czas na blogu. To słowa bogatego pana, który wolał zmniejszać kółka porównań w swoim życiu, a nie je powiększać.

"Nie chcę mieć boxstera - powiedział w wywiadzie dla New York Timesa - bo kiedy się go ma, żałuje się, że się nie ma dziewięćset jedenastki. A kiedy już się kupi porsche 911, zaczyna się tęsknić za ferrari."


Ciśnienie na pieniądze mam, ale nie dlatego, że w kalendarzu czeka lista rzeczy do kupienia. Mam, bo czeka lista rzeczy DO ZROBIENIA. I jestem zdania, że to jest najlepszy sposób na wydawanie swojej kasy. I pewnie nie jestem w tym przekonaniu sama. Chcę kupować wspomnienia i doświadczenia, a nie przedmioty. Najlepiej wspominam wyjazdy, spotkania, imprezy, szaleństwa, a nie kupno nowego telefonu czy bluzy. Taka prawda.

Wiele pragnień jest bardzo osadzonych w kasie. Jeśli tak jest to na bank da się je jakoś popchnąć do przodu. Oszczędzać, coś sprzedać, coś kupić i opchnąć drożej, zabrać się za jakąś dodatkową robotę. To nie są rzeczy ani trudne ani niemożliwe.

Wiele pragnień jest osadzonych w kontaktach i determinacji. To wszystko to co uda Ci się zrobić jak będziesz pchał się drzwiami i oknami, próbował każdej opcji, wytrwale szedł do przodu, dzień po dniu. Tutaj kasa czasem jest potrzebna, ale raczej tylko w drodze, a nie w samym osiągnięciu celu.

Jak powiedział Henry Ford - mądry człowiek więcej możliwości tworzy, niż znajduje.

Tyle o hajsie.


Kasa jest potrzebna do życia. Szczęścia nie trzeba kupować.



z


RELATED POSTS

24 komentarze