Wjeżdżam z grubej rury
We’ve all been raised on television to believe that one day we’d all be millionaires, and movie gods, and rock stars, but we won’t. We’re slowly learning that fact. And we’re very, very pissed off.
Wiadomo kto, wiadomo gdzie.
Wiadomo kto, wiadomo gdzie.
Myślę, że wiem dlaczego nie lubię postanowień noworocznych. Tak, wiem styczeń się kończy, jestem spóźniona i będę zanudzać.
Bo przecież część z Was o postanowieniach już zapomniała. Część z Was nic nie postanowiła.Kilku z Was było entuzjastycznie nastawionych, ale te uczucie i emocje już dawno minęły. Ja osobiście nie uporałam się do końca z tym, czego chcę. Praca w toku.
Może głupio Wam, że jak na razie ćwiczyliście tyłek tylko raz, palicie tyle samo ile w grudniu, a książki macie ale nie na półkach tylko na liście do przeczytania. I nie, nie byliście nawet w bibliotece, by listę zrealizować.
Poświęciliście czas na naukę języka, ale te działania polegały na zakupie samouczka i zapchaniu zakładek w przeglądarce stronami poświęconymi super, rozwijającymi i przyjemnymi w użytkowaniu stronami do nauki języków obcych.
Mieliście wstawać wcześniej, ale jak na razie dużo lepiej wychodzi wam wyłączanie budzika minutę przed jego uruchomieniem się. Wszystko jest naprawdę zajebiście, przecież postanowiliście noworocznie, przecież macie listę celów, przecież zaopatrzyliście się w dziennik, kalendarz i terminarz. Mają piękne okładki, ale w czerwcu będą albo puste albo zapełnione przepisami kulinarnymi waszej mamy, ewentualnie numerami telefonów nowych znajomych.
Jak lista wpadnie Wam w ręce w październiku to dotknie Was bardzo nieprzyjemne uczucie. Zawiedzenia. Rozczarowania. Bardzo nieprzyjemne uczucie. Wiem, bo je znam. Ale co można w październiku zrobić, Przecież to ledwo trzy miesiące do końca roku, hiszpańskiego się nie nauczysz, ud nie wyszczuplisz, z fajek to się nawet nie opłaca rezygnować, a na podróż do Włoch nie oszczędzisz, bo przecież święta, Sylwester itd. itd.
Może głupio Wam, że jak na razie ćwiczyliście tyłek tylko raz, palicie tyle samo ile w grudniu, a książki macie ale nie na półkach tylko na liście do przeczytania. I nie, nie byliście nawet w bibliotece, by listę zrealizować.
Poświęciliście czas na naukę języka, ale te działania polegały na zakupie samouczka i zapchaniu zakładek w przeglądarce stronami poświęconymi super, rozwijającymi i przyjemnymi w użytkowaniu stronami do nauki języków obcych.
Mieliście wstawać wcześniej, ale jak na razie dużo lepiej wychodzi wam wyłączanie budzika minutę przed jego uruchomieniem się. Wszystko jest naprawdę zajebiście, przecież postanowiliście noworocznie, przecież macie listę celów, przecież zaopatrzyliście się w dziennik, kalendarz i terminarz. Mają piękne okładki, ale w czerwcu będą albo puste albo zapełnione przepisami kulinarnymi waszej mamy, ewentualnie numerami telefonów nowych znajomych.
Jak lista wpadnie Wam w ręce w październiku to dotknie Was bardzo nieprzyjemne uczucie. Zawiedzenia. Rozczarowania. Bardzo nieprzyjemne uczucie. Wiem, bo je znam. Ale co można w październiku zrobić, Przecież to ledwo trzy miesiące do końca roku, hiszpańskiego się nie nauczysz, ud nie wyszczuplisz, z fajek to się nawet nie opłaca rezygnować, a na podróż do Włoch nie oszczędzisz, bo przecież święta, Sylwester itd. itd.
I tak co roku, i co roku, i znowu i znów. I to jest przyjemne? To daje satysfakcję? Uszczęśliwia? Pomaga w życiu? Daje sukcesy czy porażki? Jara Cię stawianie sobie celów kierowanych naciskiem społecznym? Czemu nie postanowisz czegoś piętnastego marca? Albo dwudziestego czerwca? Czemu nie tak?
Jestem z Ciebie cholernie dumna, jeśli udaje Ci się zrealizować swoje noworoczne postanowienia. Albo tym razem idzie Ci bardzo dobrze. Jestem jeszcze bardziej dumna, jeśli udaje Ci się spełniać swoje pragnienia i osiągać linię mety niezależnie od tego, kiedy coś postanowisz.
Ja się czuję trochę słabo tworząc taką listę po raz kolejny. Od lat pojawiają się na niej takie same cele. Z niektórych już zrezygnowałam, sama nie wiem dlaczego. Może z ogólnej frustracji, może te cele nie są już tak moje jak były kiedyś, a może już totalnie mi na ich osiągnięciu nie zależało.
A może NIGDY mi na nich nie zależało? Może ja wcale nie chcę rzucić palenia, może pasuję mi walenie tym smrodem (ja nie mam węchu, więc sama nie czuję), może papierosy pasują mi do stylu życia i bycia. Może jak faktycznie zmądrzeję i będę chciała zrezygnować z palenia, to zrobię to tak od ręki.
Może ja wcale nie chcę mieć mega super idealnej, wyrzeźbionej i zajebiście nadającej się na motywującego mema sylwetki. Może ja po prostu chcę się pokazać z dumą i na luzie w bikini, ale iść na tą plażę, żeby popływac, złapać słońca i poczilować, a nie żeby komuś na widok mojej dupy opadła szczęka. A może po prostu chce być silna, sprawna, umieć się obronić, umieć uciekać przed bandziorami i nie złapać zadyszki. Może zależy mi przede wszystkim na zdrowym ciele w którym jest zdrowy duch. I może do tego wystarczy mi bieganie (które uwielbiam) i joga (dla ducha) i tak też będzie dobrze?
Może ja wcale nie chcę schudnąć i żyć według wszystkich książek o dietach. Może ja wcale nie chcę liczyć każdej kalorii, bo przecież chujowa z matmy jestem. Może nie mam czasu na mindfull eating i gryzienie jednego kęsa przez dwie minuty. Może wszystko czego chcę to zdrowy duch i zdrowe ciało. Może chcę jeść więcej owoców i warzyw, pić herbatki i dbać o jakość swojego jedzonka, ale nie mam zamiaru rezygnować ze słodkich niedziel czy miodu pitnego ze znajomymi.
Może ja wcale nie chcę czytać książek, które BBC uważa za must read'y. Może nie chcę ogflądać filmów, które Filmweb mi rekomenduje. Może mam własne pomysły na swój rozwój kulturalny. Może mam ochotę oglądać największe gnioty klasy Z i świetnie się przy tym bawić. Może mam własne listy i mam zamiar trzymać się tylko i wyłącznie ich. Może w tym roku nie chcę być na bieżąco z tym co w Empiku i z tym co w kinie.
Może nie chcę kupować prezentów na święta i mam zamiar całą kasę poświęconą na wszystkie kościelne święta przeznaczyć na alkohol. I chlać w te dni do nieprzytomności. Może jak to wszystko będzie trwać i wszyscy będą poddawać się ciśnieniu, ja będę sobie medytować, czytać książki, poddawać swoje mieszkanie operacjom feng shui i wciągać tabakę.
Może w tym roku wcale nie uda mi się nauczyć żadnego nowego języka. A może się nauczę, ale nie będzie to niezbędny angielski, użyteczny niemiecki czy modny hiszpański. Może będę słuchać francuskich piosenek nie rozumiejąc ani jednego słowa. Może nawet pojadę na wycieczkę do Berlina i będę się świetnie bawić nie potrafiąc się dogadać.
I teraz uwaga. Ja doskonale wiem na czym polega motywacja, co robić żeby osiągnąć sukces, jak zorganizować sobie czas, jak marzenia zmienić w cele SMART, jak działać żeby być produktywnym, jak się nie wypalić, jak robić listy TO DO, jak podwoić swoją efektywność, ja to wszystko i w cholerę więcej wiem. Mam za sobą lata lektury książek Robbinsa, Grzesiaka, Buzana, Ziglara, Jamesa, McGinnis, Fromma, Marszałka i wielu innych.
JA TO WSZYSTKO WIEM. I co z tego? Część rad i zasad stosuję w życiu. Ale dalej nie jestem milionerką, znaną pisarką, celebrytką. Dalej nie mam jachtu i pięknego domu w Hollywood. Dalej nie mam figury lepszej od Chodakowskiej. Dalej nie jestem geniuszem dorównującym sawantom. Dalej nie jestem gwiazdą rocka, supermodelką czy sławną aktorką.
ALE CHCĘ BYĆ SZCZĘŚLIWA. Jak my wszyscy przecież. Chcę wstawać z entuzjazmem i kłaść się z satysfakcją,. Chcę spełnić parę swoich największych marzeń. Chcę być zadowolona z mojego życia na codzień. Chcę być wdzięczna za wszystko. Chcę dobrze czuć się w swoim ciele. Chcę rozwijać swój umysł i być dumną z nawet najmniejszych jego sukcesów. Chcę otaczać się zawsze serdecznymi, interesującymi i ciekawymi świata ludźmi. Chcę codziennie mieć świadomość, że dałam z siebie wszystko. I chcę codziennie być zadowolona z tego co mnie czeka i co świat mi daje.
I CO MAM ZROBIĆ? I mam wiedzę, mam doświadczenie. Wiem jak co zastosować. Wiem gdzie leży problem. Wiem jak go rozwiązać. Wiem jak poprawić jakość swojego życia, żeby była idealnie zgodna z Getting Things Done. Ja wszystko wiem. Ale próbowałam już tak działać. Z listą w ręku, z nakazami, z zakazami, ze wszystkim co pomoże mi w byciu bardziej produktywną, efektywną, osiągać więcej i lepiej, zasypiać codziennie z gigantyczną satysfakcją. I jakoś nigdy nie udało mi się tego utrzymać dłużej niż kilka miesięcy. Bo stawałam się robotem. Czytałam, bo musiałam przeczytać 50 stron książki, ale nie dlatego, że chciałam.
Dla mnie to było po prostu za trudne. I wiem, że dla wielu z Wa też tak jest. I co z tym zrobić? Mogę po raz kolejny próbować robić to, co mi nie wychodziło. Kiedyś usłyszałam piękne słowa - zacznij żyć inaczej, poczujesz się inaczej. Mogłabym znów zrobić tak jak robiłam zawsze. Wrócić do wiedzy ze wszystkich książek i słuchowisk. Napchać sobie do głowy wiedzy, odświeżyć to co już w głowie mam. W książkach piszą, nie tylko czytaj, także rób. Mogłabym zrobić i tak. Może tym razem by się udało przetrwać w rygorze, z czterema notatnikami, z pełną głową i z presją, więcej niż 2 miesiące.Może udałoby mi się czasem wyskoczyć na piwko, poświęcić kilka godzin w totalnym luzie na czytanie dobrej książki, poćwiczyć bez ciśnienia na super nogi, tylko dla siebie, dla zdrowia. Pobujać się na huśtawce w słońcu i z lodem włoskim w łapie, jak za dzieciaka. Może umiałabym czasem dostrzegać piękno codziennych chwil.
A jednocześnie robić to co jest dla mnie dobre i jednocześnie jest efektywne, może pomóc mi poprawić jakość mojego życia i mnie rozwija. MOŻE.
Wiem, że pewnie wśród Was są osoby, które potrafią świetnie łączyć wszystkie te rzeczy. Są codziennie niesamowice produktywne, efektywne, zorganizowane. I wcale nie tracą także tych małych, pięknych chwil.Potrafią zadbać o każdą sferę życia i zapanować nad każdą ilością list i celów. I BARDZO tym z Was tego zazdroszczę.
Ja niestety jestem osobą niestabilną emocjonalnie. I dla mnie charakterystyczne są wszelkie porywy, chwilowe, ale bardzo intensywne namiętności i ograniczone czasowo zainteresowania. Nie jest tak zawsze, ale bardzo często. Wiem, że jeśli dałoby sie pewne długoterminowe cele osiągnąć w kilka(!) miesięcy, gdyby tylko dawało się z siebie wszystko na każde 24h - ja bym te cele osiągała. Na dłuższą metę jest ciężko. Są pewne postanowienia czy plany, które są stałe i pojawiają się na każdej liście. I ja potrafię je rozsądnie rozpisać, zaplanować i realizować. Tych rzeczy naprawdę pragnę. Realizacja tych postanowień jest dla mnie bardzo ważna.
Wiele jednak celów to społeczna, rodzinna presja i one nigdy mi nie wyjdą, dopóki sama nie będę ich chciała. I w tym roku nie zapisałam ich na żadną listę. W końcu przyjdzie na nie czas albo nie. Może do końca życia mój tyłek nie będzie twardy jak kamień. Może do końca życia nie nauczę się układać kostki Rubika. Może do końca życia nie nauczę się niemieckiego. Może tak właśnie będzie. Ale mam nadzieję, że dzięki temu że nie skupiam się na czymś na czym mi tak naprawdę nie zależy, z podwójną siłą skupię się na tym co jest dla mnie ważne. Może dzięki temu uda mi się spełnić więcej marzeń, które są naprawdę moje. Nie takich, które kiedyś głupio i naiwnie wpisywałam na listę 101 celów w 1001 dni, do zrobienia przed śmiercią itp.
Bardzo ważne jest uświadomienie sobie faktu czy Twoje cele są naprawdę Twoje. To jest niewyobrażalnie ważne jeśli chcesz być szczęśliwy i działać z radością. Ostatnio znalazłam swoją Bucket Listę, której nie widziałam przez kilka lat. Lista była dłuuuga i zauważyłam, że udało mi się spełnić parę celów. Mogłabym je wykreślić z satysfakcją. Jednak większość tej listy to były cele imponujące, ale cudze. Nad niektórymi przystanęłam dłużej i zastanawiałam się dlaczego JA je tam wpisałam. Nie wiedziałam skąd się tam wzięły. Ja ich wcale nie czułam. One nie były moje.
A może NIGDY mi na nich nie zależało? Może ja wcale nie chcę rzucić palenia, może pasuję mi walenie tym smrodem (ja nie mam węchu, więc sama nie czuję), może papierosy pasują mi do stylu życia i bycia. Może jak faktycznie zmądrzeję i będę chciała zrezygnować z palenia, to zrobię to tak od ręki.
Może ja wcale nie chcę mieć mega super idealnej, wyrzeźbionej i zajebiście nadającej się na motywującego mema sylwetki. Może ja po prostu chcę się pokazać z dumą i na luzie w bikini, ale iść na tą plażę, żeby popływac, złapać słońca i poczilować, a nie żeby komuś na widok mojej dupy opadła szczęka. A może po prostu chce być silna, sprawna, umieć się obronić, umieć uciekać przed bandziorami i nie złapać zadyszki. Może zależy mi przede wszystkim na zdrowym ciele w którym jest zdrowy duch. I może do tego wystarczy mi bieganie (które uwielbiam) i joga (dla ducha) i tak też będzie dobrze?
Może ja wcale nie chcę schudnąć i żyć według wszystkich książek o dietach. Może ja wcale nie chcę liczyć każdej kalorii, bo przecież chujowa z matmy jestem. Może nie mam czasu na mindfull eating i gryzienie jednego kęsa przez dwie minuty. Może wszystko czego chcę to zdrowy duch i zdrowe ciało. Może chcę jeść więcej owoców i warzyw, pić herbatki i dbać o jakość swojego jedzonka, ale nie mam zamiaru rezygnować ze słodkich niedziel czy miodu pitnego ze znajomymi.
Może ja wcale nie chcę czytać książek, które BBC uważa za must read'y. Może nie chcę ogflądać filmów, które Filmweb mi rekomenduje. Może mam własne pomysły na swój rozwój kulturalny. Może mam ochotę oglądać największe gnioty klasy Z i świetnie się przy tym bawić. Może mam własne listy i mam zamiar trzymać się tylko i wyłącznie ich. Może w tym roku nie chcę być na bieżąco z tym co w Empiku i z tym co w kinie.
Może nie chcę kupować prezentów na święta i mam zamiar całą kasę poświęconą na wszystkie kościelne święta przeznaczyć na alkohol. I chlać w te dni do nieprzytomności. Może jak to wszystko będzie trwać i wszyscy będą poddawać się ciśnieniu, ja będę sobie medytować, czytać książki, poddawać swoje mieszkanie operacjom feng shui i wciągać tabakę.
Może w tym roku wcale nie uda mi się nauczyć żadnego nowego języka. A może się nauczę, ale nie będzie to niezbędny angielski, użyteczny niemiecki czy modny hiszpański. Może będę słuchać francuskich piosenek nie rozumiejąc ani jednego słowa. Może nawet pojadę na wycieczkę do Berlina i będę się świetnie bawić nie potrafiąc się dogadać.
I teraz uwaga. Ja doskonale wiem na czym polega motywacja, co robić żeby osiągnąć sukces, jak zorganizować sobie czas, jak marzenia zmienić w cele SMART, jak działać żeby być produktywnym, jak się nie wypalić, jak robić listy TO DO, jak podwoić swoją efektywność, ja to wszystko i w cholerę więcej wiem. Mam za sobą lata lektury książek Robbinsa, Grzesiaka, Buzana, Ziglara, Jamesa, McGinnis, Fromma, Marszałka i wielu innych.
JA TO WSZYSTKO WIEM. I co z tego? Część rad i zasad stosuję w życiu. Ale dalej nie jestem milionerką, znaną pisarką, celebrytką. Dalej nie mam jachtu i pięknego domu w Hollywood. Dalej nie mam figury lepszej od Chodakowskiej. Dalej nie jestem geniuszem dorównującym sawantom. Dalej nie jestem gwiazdą rocka, supermodelką czy sławną aktorką.
ALE CHCĘ BYĆ SZCZĘŚLIWA. Jak my wszyscy przecież. Chcę wstawać z entuzjazmem i kłaść się z satysfakcją,. Chcę spełnić parę swoich największych marzeń. Chcę być zadowolona z mojego życia na codzień. Chcę być wdzięczna za wszystko. Chcę dobrze czuć się w swoim ciele. Chcę rozwijać swój umysł i być dumną z nawet najmniejszych jego sukcesów. Chcę otaczać się zawsze serdecznymi, interesującymi i ciekawymi świata ludźmi. Chcę codziennie mieć świadomość, że dałam z siebie wszystko. I chcę codziennie być zadowolona z tego co mnie czeka i co świat mi daje.
I CO MAM ZROBIĆ? I mam wiedzę, mam doświadczenie. Wiem jak co zastosować. Wiem gdzie leży problem. Wiem jak go rozwiązać. Wiem jak poprawić jakość swojego życia, żeby była idealnie zgodna z Getting Things Done. Ja wszystko wiem. Ale próbowałam już tak działać. Z listą w ręku, z nakazami, z zakazami, ze wszystkim co pomoże mi w byciu bardziej produktywną, efektywną, osiągać więcej i lepiej, zasypiać codziennie z gigantyczną satysfakcją. I jakoś nigdy nie udało mi się tego utrzymać dłużej niż kilka miesięcy. Bo stawałam się robotem. Czytałam, bo musiałam przeczytać 50 stron książki, ale nie dlatego, że chciałam.
Dla mnie to było po prostu za trudne. I wiem, że dla wielu z Wa też tak jest. I co z tym zrobić? Mogę po raz kolejny próbować robić to, co mi nie wychodziło. Kiedyś usłyszałam piękne słowa - zacznij żyć inaczej, poczujesz się inaczej. Mogłabym znów zrobić tak jak robiłam zawsze. Wrócić do wiedzy ze wszystkich książek i słuchowisk. Napchać sobie do głowy wiedzy, odświeżyć to co już w głowie mam. W książkach piszą, nie tylko czytaj, także rób. Mogłabym zrobić i tak. Może tym razem by się udało przetrwać w rygorze, z czterema notatnikami, z pełną głową i z presją, więcej niż 2 miesiące.Może udałoby mi się czasem wyskoczyć na piwko, poświęcić kilka godzin w totalnym luzie na czytanie dobrej książki, poćwiczyć bez ciśnienia na super nogi, tylko dla siebie, dla zdrowia. Pobujać się na huśtawce w słońcu i z lodem włoskim w łapie, jak za dzieciaka. Może umiałabym czasem dostrzegać piękno codziennych chwil.
A jednocześnie robić to co jest dla mnie dobre i jednocześnie jest efektywne, może pomóc mi poprawić jakość mojego życia i mnie rozwija. MOŻE.
Wiem, że pewnie wśród Was są osoby, które potrafią świetnie łączyć wszystkie te rzeczy. Są codziennie niesamowice produktywne, efektywne, zorganizowane. I wcale nie tracą także tych małych, pięknych chwil.Potrafią zadbać o każdą sferę życia i zapanować nad każdą ilością list i celów. I BARDZO tym z Was tego zazdroszczę.
Ja niestety jestem osobą niestabilną emocjonalnie. I dla mnie charakterystyczne są wszelkie porywy, chwilowe, ale bardzo intensywne namiętności i ograniczone czasowo zainteresowania. Nie jest tak zawsze, ale bardzo często. Wiem, że jeśli dałoby sie pewne długoterminowe cele osiągnąć w kilka(!) miesięcy, gdyby tylko dawało się z siebie wszystko na każde 24h - ja bym te cele osiągała. Na dłuższą metę jest ciężko. Są pewne postanowienia czy plany, które są stałe i pojawiają się na każdej liście. I ja potrafię je rozsądnie rozpisać, zaplanować i realizować. Tych rzeczy naprawdę pragnę. Realizacja tych postanowień jest dla mnie bardzo ważna.
Wiele jednak celów to społeczna, rodzinna presja i one nigdy mi nie wyjdą, dopóki sama nie będę ich chciała. I w tym roku nie zapisałam ich na żadną listę. W końcu przyjdzie na nie czas albo nie. Może do końca życia mój tyłek nie będzie twardy jak kamień. Może do końca życia nie nauczę się układać kostki Rubika. Może do końca życia nie nauczę się niemieckiego. Może tak właśnie będzie. Ale mam nadzieję, że dzięki temu że nie skupiam się na czymś na czym mi tak naprawdę nie zależy, z podwójną siłą skupię się na tym co jest dla mnie ważne. Może dzięki temu uda mi się spełnić więcej marzeń, które są naprawdę moje. Nie takich, które kiedyś głupio i naiwnie wpisywałam na listę 101 celów w 1001 dni, do zrobienia przed śmiercią itp.
Bardzo ważne jest uświadomienie sobie faktu czy Twoje cele są naprawdę Twoje. To jest niewyobrażalnie ważne jeśli chcesz być szczęśliwy i działać z radością. Ostatnio znalazłam swoją Bucket Listę, której nie widziałam przez kilka lat. Lista była dłuuuga i zauważyłam, że udało mi się spełnić parę celów. Mogłabym je wykreślić z satysfakcją. Jednak większość tej listy to były cele imponujące, ale cudze. Nad niektórymi przystanęłam dłużej i zastanawiałam się dlaczego JA je tam wpisałam. Nie wiedziałam skąd się tam wzięły. Ja ich wcale nie czułam. One nie były moje.
z
Niedługo podzielę się z Wami moją nową wersją postanowień. Tak, tak w lutym. Wszystko mi jedno kiedy, bo jeśli uda mi się spełnić jakieś marzenie w styczniu 2015, to będę tak samo zadowolona. Stay tuned!
21 komentarze