Czy leki od psychiatry zrobią z Ciebie zombie?
Wiem, że wśród wielu stereotypów dotyczących chorób psychicznych, istnieje także ten, że leki od psychiatry fatalnie działają na ludzki organizm. Najczęściej mówi się, że robią z chorych roślinki, osoby niezdolne do normalnego życia. Stereotypy twierdzą, że wszystko co znajduję się na recepcie od lekarza psychiatry, robi z ludzi zombiaków. Napiszę dzisiaj więc o moich doświadczeniach z różnego rodzaju lekami i udowodnię wam swoim przykładem, że tego rodzaju lekarstwa są w stanie polepszyć, nie pogorszyć stan zdrowia. Sprawdź ze mną, czy leki od psychiatry zrobią z Ciebie zombie.
Zaznaczam jednak, ze wszystko co napiszę, to moje WŁASNE, PRYWATNE, OSOBISTE doświadczenia. Żeby nie było wątpliwosci. Nie jestem wszystkimi chorującymi psychicznie osobami i mogę mówić tylko za siebie. I wiem, że stan chorego zależy od indywidualnych doświadczeń, ilości i rodzaju branych leków, skutków ubocznych, które przy ich zażywaniu występują.
Moje podejście do "psychotropów"
Doskonale wiem, że wiele osób, często także lekarzy czy znawców zdrowia, zniechęca do brania potocznych psychotropów. Ja tez nie jestem osobą, która pokłada w nich cała nadzieję. Wiem, że można znaleźć wiele bardziej profesjonalnych materiałów, które starają się oddalić ludzi od chodzenia do psychiatry i brania leków na receptę z ich ręki. Dobrze wiem, że oprócz leków, jest wiele innych rzeczy, które mogą pomóc. I chodzi tu o te wszystkie metody, które są raczej powszechnie znane. Witaminy, zioła, wysiłek fizyczny, dużo słońca, spacery, pozytywne myślenie, zdrowa dieta, kontakt z ludźmi, psychoterapia, trening umiejętności, odstawienie używek i wiele, wiele innych. Sama żadnego z tych sposobów nie wykluczam i staram się w miarę mozliwości korzystać z każdego z nich.
Nie ufam jednak niczemu w stu procentach. Osoba, która nie zna mnie, mojej historii choroby, moich doświadczeń nie jest w stanie doradzić mi przez internet, co mam robić, żeby było dobrze. Mogę skorzystać z wielu rad, wypróbować wiele sposobów, ale tylko ja jestem odpowiedzialna za swoje życie. Nikt oprócz moich bliskich nie przyjdzie mi z pomocą, kiedy odstawię leki i zacznę znowu mieć gigantyczne probelmy. Nikt nie spłaci moich długów zaciągniętych podczas manii, nikt nie odda mi roztrwonionych pieniędzy, nikt nie odbuduje dla mnie mostów, które za sobą spale. Nikt nie odda mi poczucia godności, które nadszarpnę robiąc niemoralne rzeczy w stanie maniakalnym. Nikt nie pomoże mi w odzyskaniu pracy, którą stracę podczas depresji, nikt nie usunie moich blizn, które powstaną podczas samookaleczania, w czasie psychozy. I co najważniejsze nikt mnie nie wskrzesi, kiedy postanowię popełnić samobójstwo i ten zamiar wypełnię wzorowo. Dlatego uważam, ze nikt nie ma prawa demonizować moich metod leczenia i krytykować objętej przeze mnie drogi. Obecnie podjęłam decyzję leczyć się tak, jak psychiatra przykazał, ale też nie mam zamiaru na tym poprzestać. Chociażby ze względu na to, że choroba afektywna dwubiegunowa jest chorobą przewlekłą, a stany depresji i manii są nawracające. Zresztą ryzyko nawrotu depresji istnieje u każdej osoby, która już kiedyś chorowała. Ryzyko wzrasta wprost proporcjonalnie do liczby przebytych epizodów depresyjnych.
Nigdy też nie traktowałam leków od psychiatry jak pigułek szczęścia. Nie jestem na tyle naiwna, żeby myśleć, że sprawią one, że moje życie będzie różowe, pozbawione problemów, stresu i nieszczęść. Ludzie, którzy nie chorują często myślą, że chorzy psychicznie własnie po to sięgają po leki - żeby pozbyć się wszystkich życiowych niewygód. Łatwo jest głosić takie sądy, gdy nic się nie wie. Niestety żadne leki, nie pomogą mi wrócić do społecznych ról, z których przez depresję lub manię zostałam wypchnięta. Żadna tabletka nie pozwoli mi zdobyć pracy, odzyskać zaufania rodziny, wskrzesić utraconych znajomości. Leki to nie są czary. To nie sok z gumijagód ani magiczny napój Asterixa i Obelixa.
Antydepresanty są jednym z rodzajów leków jakie brałam. Po półrocznej przerwie, biorę je właśnie od dwóch tygodni. I wiem, że czarów nie będzie. Zdrowe osoby myślą, że po antydepresancie z chorego robi się nagle gigant i król życia. Totalnie tak nie jest. Chory potrzebuje ich, żeby mieć siłę rano wstać, ubrać się, zrobić dzieciom kanapki do szkoły, wyjść do pracy. Żeby wytrwać w pracy bez ataku paniki. Żeby poradzić sobie z powrotem do domu w zatłoczonym autobusie. Żeby zrobić obiad, pomóc dzieciom odrobić lekcję, normalnie jeść. Żeby zasnąć. Osoba bez depresji też ma swoje problemy i codzienne trudności, ale nie są one tak wielkie jak te u osoby chorej. Nie dotykają dosłownie każdej życiowej aktywności. Nie mają tak szerokiego pola zniszczenia. Chorzy nie biorą tych leków na egoizm, lenistwo, zwyczajny brak motywacji. Biorą je, żeby żyć normalnie, całkiem zwyczajnie.
Czy leki od psychiatry zrobiły ze mnie zombie?
Nie będę podawać nazw leków, ich rodzajów i bawić się w lekarza. Jesli ktoś jest zainteresowany to dowie się czym są neuroleptyki, benzodiazepiny, SSRI, leki normotymiczne itd. Jesli ktoś choruje, to wie jakie leki bierze. Wie, co jest napisane na ulotkach każdego z nich. Wie z jakimi skutkami ubocznymi ma do czynienia. Wie jaki lek, jak na niego działa. Wie, które leki na niego nie działają. I wie co i jak mu pomaga.
Ja osobiście zombiem zdecydowanie nie jestem. Leki jakie biorę to:
-lek normotymiczny tj. przeciwdrgawkowy, czyli stabilizujący nastrój;
-lek przeciwpsychotyczny tj. neuroleptyk;
-i od dwóch tygodni antydepresant.
Tego ostatniego nie brałam od roku, w ChAD uważa się ze stosowaniem tych leków, bo mogą wywołać manię. Drugi biorę od paru miesięcy, zapobiega on dużym wahaniom nastroju, mogącym prowadzić do psychoz. A pierwszy biorę od początku leczenia, czyli od paru lat i jest to typowy stabilizator nastroju, a więc pomaga mi nie wpaść ani w depresję, ani w manię.
Żaden z tych leków nie jest lekiem typowo na lęki, nasennym itp. Uważam, że im mniej leków biorę, tym łatwiej jest mi funkcjonować w życiu, bo nie sięgam po tabletki w momentach, w których zdrowi ludzie też muszą zazwyczaj radzić sobie sami i bez wspomagaczy. Czyli zasypiam naturalnie, ze stresem próbuję radzić sobie naturalnie itd. Nie zawsze tak jest, bo bywają bardzo złe dni, w których muszę sięgnąć po coś co mnie uspokoi albo uśpi, bo jest to jedyne rozwiązanie na bardzo zły nastrój,. I pisząc bardzo zły mam na myśli stan, w którym nie potrafię się na niczym skupić, nie umiem się uspokoić, odczuwam niepokój ruchowy i myślowy, ciągle płaczę bez żadnej przyczyny, zaczynam mieć destrukcyjne myśli, odczuwam duże poczucie winy i wstyd, nic mnie nie cieszy itp. Bardzo zły nastrój to jak widać, nie chandra czy dołek.
Choć uważam, że lekarze zbyt często sięgają po leki, które nie zawsze są choremu potrzebne (np.nasenne) i warto byłoby najpierw spróbować czegoś innego, to jednak wiem, że często to jest po prostu jedyne wyjście. Z tego co wiem to te silnie uzależniające leki np. benzodiazepiny, nie są jednak tak często przez lekarzy przepisywane, dlatego nie jest tak, że idąc do psychiatry wychodzi się z receptą na szczęście, spokój i zombiactwo. Są jednak w życiu chorych psychicznie osób, bardzo często takie momenty, gdy tego typu leki to jedyne rozwiązanie na daną chwilę. Warto po prostu brać to wszystko pod lupę bardzo indywidualnie.
Jak pomogły mi leki, które zażywam?
Czuję się lepiej, niż wtedy gdy ich nie brałam. Zdrowe osoby mogą tego nie zrozumieć, ale myślę, ze chory od razu załapie o co mi chodzi. Mam bardzo wielki problem z koncentracją i na przykład mimo moich wielkich chęci i ambicji, wpisy na blogu nie zawsze pojawiają się tak często jakbym chciała. I bardzo nad tym ubolewam. Z braku koncentracji ciężko podejmuję mi się decyzje, skupia na celach długoterminowych, dotrzymuje planów w stu procentach, kończy zaczęte książki. Dzięki lekom jest już z tym jednak dużo lepiej.
Bardzo często moje decyzje były głupotą podszyte, a dzięki lekom patrzę na wszystko dużo rozsądniej i o wiele obiektywniej. Dzięki temu moje życie zaczyna nabierać konkretnych barw. Nie szukam już szczęścia na drugim koncu świata i daleko od siebie samej. Zaczęłam szukać i szczęścia i wielu odpowiedzi w samej sobie i uważam to za spory sukces. Zaczęłam podejmować też rozsądniejsze decyzje i się ich trzymać. Po raz pierwszy od paru lat, ten rok ma szansę nie być zmarnowanym, a wręcz przeciwnie.
Mimo, że obecne dni są jednak trudne, bo tak niestety działają leki przeciwdepresyjne podczas pierwszych tygodni zażywania, to jednak łapię już pewnego rodzaju emocjonalną i życiową równowagę i stabilność, co dla chadowców jest i wielkim wyzwaniem i wielkim sukcesem. Moje dni od paru miesięcy regularnego zażywania leków są uboższe w stany depresyjne czy maniakalne. Nie odczuwam wielkich górek i dołków tak często, jak to miało miejsce do tej pory.
Zdecydowanie wiem jak fatalnie moje życie wyglądało, gdy leków nie brałam albo je odstawiałam. Zwłaszcza to pierwsze daje mi najwięcej do myślenia, bo wiele osób może stwierdzić, że ich odstawienie było decyzją dobrą, bo mnie uzależniły. Mogłabym tez wysunąć takie wnioski, gdyby nie moje doświadczenie z okresu, kiedy leków w ogóle wcześniej nie brałam. Dlatego nie widzę w tabletkach, które biorę żadnej winy. Raczej zasługi.
Każdy z tych leków miał/ma oczywiście jakieś skutki uboczne i część z nich mnie dotyczyła lub nadal dotyczy, zwłaszcza jeśli chodzi o antydepresant. Wszystko to jednak w moim przypadku to stan przemijający i widzę zdecydowanie więcej plusów niż minusów. Antydepresant daje mi obecnie popalić, ale z doświadczenia wiem, że to minie. Te leki mają po prostu taki wątpliwy urok, że pierwsze tygodnie ich zażywania są trudne, czasem trudniejsze niż przed ich braniem. Wszystko ma jednak swoją cenę.
Ja tę cenę zdecydowałam się płacić. Chcę pracować, pójść w końcu na studia, pisać bloga, uczyć sie nowych rzeczy, zdobywać nowe doświadczenia. I żyć. Dlatego płacę.
0 komentarze