Harmony Clean Flat Responsive WordPress Blog Theme

Czy można być szczęśliwą sprzątaczką i czy każdy musi być zwyciezcą?

wtorek, maja 19, 2015 sieczkarnia 0 Comments Category : , ,

W głowie mam tyle pomysłów na teksty, że nie mogę ich sobie wybierać jak chcę, tylko walę po kolei, bo inaczej moją głową dosłownie rozsadzi. Dlatego dzisiaj pokminię sobie nad tematem, który mnie prześladuje dość długo już i myślę, że może być bliski także Wam. Bo czy da się odczuwać długotrwałe szczęście sprzątając kible, zamiatając chodniki, rozwożąc pocztę czy piekąc chleb? Czy da się być szczęśliwym nie odnosząc tych sukcesów, które wszyscy uważają za warunek życiowego spełnienia? I czy każdy z nas musi być mistrzem, zwyciezcą i ideałem?





Wiadomo, że każdy chce być szczęśliwy. To jest chyba podstawowe pragnienie, dla każdego składające się z czegoś innego. Bardzo spodobało mi się co napisała kiedyś LifeManagerka - czy w życiu trzeba dużo i ciężko pracować, a także o tym czy studia są potrzebne. Poza tym bardzo mądry tekst Styledigger o modzie na życie. Zachęcam Was do poczytania tekstów, a także komentarzy czytelników, bo można przeczytać wiele mądrych rzeczy.

Długi okres w życiu spędziłam na niezadowoleniu z tego co mam i jak żyje. Takim permanentnym niezadowoleniu, kiedy żyje się na autopilocie i jest się w totalnym Matrixie, a jedynym co może z niego wyrwać jest totalna utrata wszystkiego co się ma i zdobycie nauczyciela jak Tyler Durden z Fight Clubu. Być może gdyby przydarzyło mi się wtedy coś tak filmowego, teraz byłabym włóczęgą, autostopowiczem, mnichem albo kimś innym, kto ma totalnie wyjebane i jest zajebiście oświecony. I do tej pory o takim scenariuszu marzę, ale wiem też, że moje życie niekoniecznie musi się totalnie rozpierdolić, a moje ikeowskie mieszkanie (nie mam takiego) spłonąć, żebym mogła poczuć się naprawdę szczęśliwa. I zadowolona z tego co mam. 

Okresy depresji są dla mnie dużym kopem w dupę i zaczęłam je traktować trochę jak oświecenie, bo chociaż moje życie to nie film, to nie muszę sobie odmawiać życiowych cudów i przemian. Z każdej sytuacji można według mnie wycisnąć coś takiego co zainspiruje do rewolucji. Nie musi być  totalną tragedią i zmianą niechcianą, ale nawet przeprowadzka czy nowa praca, może zostać powiększona do rozmiarów życiowej przemiany i odnowy. Czemu nie? Tak przynajmniej rozkminiam to ja.

I kiedy sobie tak zapierdalałam na tym autopilocie, jak robi to wiele, wiele osób, to miałam przebłyski, że coś jest nie tak jak być powinno. Ale jak być powinno? Niestety wtedy wydawało mi się, że powinno być absolutnie fantastycznie, bo inaczej o żadnym pełnym szczęściu mowy nie ma. Jeśli naprawdę mam być szczęśliwa to musi być naprawdę niesamowicie. Nie ma mowy o żadnych półśrodkach. Wiecie, jak praca to wymarzona, jak miłość to z bajki, jak kasa to największa, jak przyjaciele to na dobre i na złe, jak wygląd to tylko taki z okładek gazet. WSZYSTKO PICUŚ GLANCUŚ. Ale niestety gówno z tego wyszło, co było w zasadzie do przewidzenia. Bo według NOWEJ mnie, nie da się dobrze przygotować sobie życia, na cudzym, niepełnym, niezrozumiałym przepisie. A takim przepisem jest ten, który jest uniwersalny i totalny. I nie jest MÓJ.

Jasne, że miałam jakieś dobre chwile. Że bywało fajnie. Ale teraz z perspektywy czasu potrafię te dobre momenty dokładnie określić. Było dobrze kiedy jechałam na FLOW. Wiecie, na tych momentach kiedy zapomina się całkowicie o całym świecie i czerpie się radość, spełnienie i zadowolenie z obecnie wykonywanego zajęcia, obecnie zaistniałej sytuacji i obecnej chwili. Kiedy czujesz się zajebiście obierając ziemniaki, czytając książkę w deszczową pogodę, sprzątając mieszkanie przy fajnej muzyce, jedząc swoją ulubioną potrawę, biegając jak strzała opustoszałymi ulicami, kiedy czujesz się dosłownie uskrzydlona. Te momenty uchwycone przy stole podczas jakiegoś rodzinnego spotkania, kiedy stukasz się butelką od piwa ze swoim najlepszym kumplem, kiedy wiesz że dzisiaj w telewizji leci twój ulubiony film i zobaczysz go ze swoją ukochaną przy winku i czymtamchcesz na ząb. Czyli podsumowując - w życiu piękne są tylko chwile. I zgadzam się z tym, ale teraz wytargałabym stamtąd słowo TYLKO.

Lansiarsko byłoby teraz napisać, że zmieniłam podejście, po przeczytaniu jakiejś książki, pobycie w klasztorze, niebezpiecznym wypadku, przejściu na buddyzm czy przeprowadzce do głuszy. Jak Regina Brett, Liz Gilbert czy Gretchen Rubin. [Nie mam nic do nich, każdą czytałam z przyjemnością i nawet się jaram i to bardzo.] I w sumie mogę tak napisać, że oświeciło mnie po kolejnym "rowie mariańskim" i teraz zmieniłam podejście o tyle stopni ile trzeba. W sumie to mogłabym napisać o tym książkę, niegłupi pomysł :D

Ale wracając - nie mam żadnej pięknej i jednoznacznej formuły, bo te wszystkie zmiany w głowie to był proces i na dodatek dalej ma miejsce. W zakładce O mnie napisałam, że kiedyś strasznie zapierdalałam za sukcesem i szukałam przepisu na szczęście, ale teraz chcę po prostu znaleźć szczęście w obecnych warunkach mojego życia. Żyć nie tyle w górę, pnąc się po szczeblach - SZCZĘŚCIE INSTANT-  ale bardziej wszerz, poszerzając mój żywot o nowe doświadczenia i umiejętności i nie chodzi wcale o znajomość mandaryńskiego, skok ze spadochronem czy road trip po Route 66. Nie musi być MEGA, SUPER, NIEZWYKLE, ZAJEBIŚCIE. Może, ale po co się ograniczać... W życiu częściej jest normalnie, bardziej przyziemnie, mniej odjechanie - co nie oznacza, że tego nie można dobrze i wartościowo wykorzystać.

Często macham tutaj tym cytatem autorstwa Simone De Beauvior, ale jest on zaiste zajebisty:

Siłę i powody do życia musimy czerpać ze znajomości rzeczywistych warunków, w jakich żyjemy.

Tak właśnie. Trzeba to jakoś tak rozkminić, żeby było dobrze tak jak jest. Bo oprócz tych momentów FLOW i tych rzadszych lub częstszych chwil, jest jeszcze w cholerę czasu na radość, spełnienie, zadowolenie i SZCZĘŚCIE. I nie chcę brzmieć jak żaden guru, bo taki ze mnie guru jak z Ciebie zielona świnka. Ale jednak zastanawiam się nad tym coraz więcej i czuję się z tą świadomością coraz lepiej. Bo faktycznie można być szczęśliwa sprzątaczką czy niańką, bo bywałam w takich rolach i pewnie wtedy bywałam szczęśliwa. Sprzątając szkolne korytarze, myjąc umywalki, odkurzając obce dywany, polerując czyjeś złoto. Sprzedając pamiątki w kształcie dinozaurów, licząc listwy, sprawdzając stan mydelniczek, kręcąc ciasto na pizzę, grabiąc liście, podcierając tyłeczki obcych dzieciaków, ucząc angielskiego, malując płoty, sprzedając bilety, wyrównując towar na sklepowych półkach, zmywając naczynia, pomagając w odrabianiu zadań domowych, przenosząc gigantyczne wigwamy, wyłapując liście z basenu w kaloszach, gotując szynki i smażąc frytki na dziecinne obiady.

Bo żebym była szczęśliwa tak naprawdę nie trzeba mi wiele wokół, ale wiele w środku. Tak to teraz widzę.


Jesteśmy niekochanymi dziećmi historii, wychowanymi na telewizji, która przez lata wmawiała nam, że pewnego dnia zostaniemy milionerami i gwiazdami filmowymi, i gwiazdami rocka, ale tak się nie stanie. I to właśnie teraz do nas dociera. I strasznie nas to wkurza.


I uważam, że spoko, że każdy ma własne zdanie na to jakie warunki musi spełnić, żeby być totalnie zadowolonym. Ja teraz już też wiem, że do tej pory szłam w złym kierunku. Podążałam tam, gdzie spotykało mnie jedynie rozczarowanie, frustracja, niezadowolenie z siebie. Gdzie moja pewność siebie malała, a poczucie własnej wartości już totalnie pikowało. Gdzie zamiast haczyków przy wypełnionych zadaniach, powinnam była stawiać smutne buźki. Bo żyłam czyimiś snami, według czyichś wytycznych, śniąc jakiś sen, którego odbiorcą nie byłam.

Nie jest tak, że ja muszę pucować te kible, wozić gruz, roznosić listy, klikać na kasie czy sprawdzać stan liczników, żeby być szczęśliwa. Ale jeśli stwierdzę, że to jest dla mnie spoko, że lubię to robić, że lubię swoje życie to czemu nie?


Obym tak nigdy się nie zrealizował. Obym tak nigdy nie zaznał zadowolenia. Obym tak nigdy nie stał się idealny.







Jak Wy to widzicie? Jak teraz wygląda Wasze życie, jakie role pełnicie, kim jesteście? I czy jest Wam z tym dobrze? Da się żyć :) ?

RELATED POSTS

0 komentarze