Harmony Clean Flat Responsive WordPress Blog Theme

Mój kryzys ćwierćwiecza

poniedziałek, listopada 14, 2016 sieczkarnia 0 Comments Category :

Kiedy czytacie moje teksty jeden po drugim pewnie macie wrażenie, że pisze je ciągle ktoś inny. Raz mam świetne samopoczucie, piszę o możliwościach, chwalę się swoimi planami, dzielę sukcesami, a za moment, w kolejnym tekście dziele się o wiele mniej pozytywnymi refleksjami. Mam nadzieję, że to wyłącznie wina tego, że choruję na ChAD i że w rzeczywistości jestem bardziej stała w uczuciach, wyborach i decyzjach. Dzisiaj napiszę mniej pozytywny tekst o tym jak wygląda kryzys mojego ćwierćwiecza. Nigdy bym nie pomyślała, że będę pisać o czymś takim, bo nigdy nie myślałam o sobie w sposób, który takie dywagacje w ogóle brałby pod uwagę. Tekst będzie mniej pozytywny niż poprzedni, ale nie będzie wielkim żaleniem się czy dramatyzowaniem. Jeśli macie więc ochotę na spojrzenie z dystansem na SWOJE życie to czytajcie dalej.

quarter life crisis

Ostatnio przechodziłam przez górkę, co widać po poprzednim tekście. Masa możliwości, spełniające się marzenia, ciągłe nowości itd. Byłam na ewidentnej górce i ci z Was, którzy wiedzą o mnie więcej z pewnością to zauważyli. Ostatnie tygodnie były jednak mniej pozytywne. Wpadłam w niesamowicie duży dołek i nie czułam się tak źle od dłuższego czasu. Myśli, brak energii do czegokolwiek, całkowite zarzucenie pisania, zero pracy i bardzo obniżony nastrój towarzyszyły mi przez ostatnie 2 tygodnie. Na szczęście znów zaczęłam brać brakujące leki i czuję się o wiele lepiej. I właśnie teraz zdałam sobie sprawę z kryzysu, który prawdopodobnie przechodzę/przechodziłam/lub nadal będę przechodzić.

Wpadnięcie w dołek sprawiło, że nie byłam w stanie pracować. Wyprowadziłam się też z domu co z kolei sprawiło, że bardziej poczułam to jak jestem odpowiedzialna za swoje życie. Za to co jem, jak się ubieram, co gotuję, na co wydaję hajs, gdzie i ile zarabiam, kiedy śpię, co czytam i jak spędzam czas wolny. Poczułam się niesamowicie odpowiedzialna za rzeczy większe i drobnostki. Za każdy element mojego życia. Jestem teraz bardzo szczęśliwa, ale jednocześnie o wiele bardziej świadoma. Nawet ten gigantyczny dołek sprawił, że zaczęłam myśleć o swoich decyzjach i działaniach więcej i intensywniej. Zaczęłam się zastanawiać czy nie usprawiedliwiam pewnych działań i decyzji swoją chorobą, czy nie próbuję się czasem z czegoś wykręcić, czy nie jestem zbyt wygodna i czy nie weszłam w rolę ofiary. Poczucie odpowiedzialności sprawiło, że zaczęłam dbać o małe elementy mojego życia. Rzuciłam palenie (po raz któryś), zaczęłam słuchać radia, czytam masę książek, olałam fejsa i ciągłe monitorowanie poczty, oddałam się spacerom i relaksowi z ukochaną osobą. Bardzo dużo myślę o tym co robię i jak to robię. Nawet najmniejsze rzeczy nabrały dla mnie dużego znaczenia. To jakie kanapki robię, czy nakładam na ciało balsam, czy planuję kolejne dni, czy czytam dobre książki, o której wstaję z łóżka, czy wyskakuję z piżamy. Wszystko nabrało mocy. Chcę mieć teraz kontrolę nad wszystkim i za wszystko brać odpowiedzialność.

Kryzys i dołek sprawiły, że nie mogłam pracować. Jakieś zlecenia olałam, jakieś same się zmyły, nic dziwnego, tak działa depresja. Stanęłam jednak w miejscu w którym nie miałam żadnej pracy i nie wiedziałam co ze sobą zrobić, chociaż prawdopodobnie i tak nie byłabym w stanie zrobić czegokolwiek. Znów zaczęłam się miotać, tak jak wiele razy w życiu. Co robić, skąd wziąć pieniądze, gdzie zarobić, gdzie szukać pracy, czy dalej pracować w domu, czy dalej pisać, czy iść do normalnej roboty na etat, co ze sobą począć? Oczywiście jak to ja od razu zaczęłam stawiać wszystko na jednej szali, traktować sytuację jako zerojedynkową, znów działać wedle zasady wszystko albo nic. Dopiero pewne spokojne chwile i refleksyjne momenty sprawiły, że zdałam sobie sprawę, że popełniam ten błąd od lat. I że całkiem możliwe, że właśnie przeżywam quarter life crisis. 

Od zawsze podejmowałam działanie nad wieloma celami na raz. Byłam znana ze zrywów Herkulesa i podejmowania masowych działań na krótką metę. Robiłam tysiąc rzeczy, żadnej nie kończyłam. Ba, nawet z żadną nie posuwałam się chociaż do połowy. Wszystko przerywałam przez intensywne epizody i wiele różnego rodzaju życiowych zdarzeń. I tak przez długie lata. W końcu lektura pewnej książki sprawiła, że zaczęłam się nad tym mocno zastanawiać. Doszłam do wniosku, że w roku 2016 znów nie zrobiłam nic znaczącego. Na studia nie poszłam. Firmy nie założyłam. Poradnika nie napisałam. Bloga nie rozwinęłam. Nie nauczyłam się zbyt wiele. Nawet nad chorobą nie zapanowałam wystarczająco. Miotałam się podczas kiedy inni młodzi ludzie działali w kilku obszarach na maksymalnych obrotach. Ja nigdy takiej opcji nie wybrałam. Nigdy nie potrafiłam się ograniczyć do 2-3 celów i oddać się im w całości. Gdybym tak robiła moja rzeczywistość wyglądałaby o wiele lepiej. Udałoby mi się zrealizować cele, które są dla mnie ważne. A na dodatek wcale nie wykraczają poza moje możliwości. Bo przecież mam pomysł na biznes, mogę napisać poradnik, pisać regularnie bloga i zadbać o swoją edukację i przyszłość zawodową.

Poza tym znów stanęłam w momencie w którym nie mogę wybrać żadnej fajnej pracy, bo nie mam wykształcenia, kursów, kwalifikacji, doświadczenia. Tak, jak każdy chadowiec robiłam w życiu wiele, ale nie będę mogła podjąć wymarzonej pracy dlatego, że zmieniałam pracę jak rękawiczki. To też sprawiło, że postanowiłam swoje życie przewartościować. Gdybym dbała o swój rozwój zawodowy i edukację miałabym więcej szans i możliwości. Ale olewałam ten temat bardzo długo i takie są tego wyniki. Do tej pory byłam już au pair, sprzątaczką, woźną, robiłam pizzę, pracowałam w parku dinozaurów, byłam kasjerką, pilnowałam aniołków sprzedających opłatek i pewnie parę innych. 

To wszystko uświadomiła mi depresja, którą przechodziłam i której resztki dalej mam w sobie. Jak widać nawet złe wydarzenia mogą nas wiele nauczyć. Ja dzięki dołkowi w którym byłam poczułam i zrozumiałam bardzo wiele. Myślałam, że raczej depresja w niczym mi nie pomoże, ale pomogła i to bardzo. Czuję się teraz o wiele lepiej, a przede wszystkim inaczej. Zrozumiałam co powinnam robić, a czego nigdy do tej pory jeszcze nie robiłam. Zrozumiałam, że muszę się skupić na kilku najważniejszych celach, zamiast znów się rozmieniać na drobne. Dzięki tej depresji jestem też świadoma, że muszę być za siebie w pełni odpowiedzialna i nie tłumaczyć się chorobą. Ma ona wpływ na wiele rzeczy i wydarzeń mojego życia, ale stery trzymam tylko i wyłącznie ja. I na koniec - muszę być w pełni odpowiedzialna za chorobę. Odstawienie leków czy olanie faktu, że mi ich brakuje jest tylko i wyłącznie moją winą. Dlatego za depresję czy górkę mogę także dziękować tylko i wyłącznie sobie. Tyle lat chorowania, a ja dalej tego nie potrafię zrozumieć.

Tak właśnie wygląda kryzys ćwierćwiecza w moim wydaniu. Nie ogarniam choroby wystarczająco mocno i nie wychodzi z tego nic dobrego. Dalej nie wbiłam sobie do głowy, że leki w moim przypadku są najważniejsze. Dalej nie poszłam na terapię, chociaż bardzo by mi to pomogło. Nadal nie dopasowałam stylu życia do tego, że jestem chadowcem. Nadal łapię się wielu rzeczy i chwytam wiele srok za ogon, zamiast skupić się na kilku najważniejszych celach, które zmieniłyby moje życie. Nadal nie dbam o to co potrafię i jak mogę to udowodnić. Olałam studia i znów jestem w punkcie wyjścia. Nie mam wielkiego wyboru jeśli chodzi o pracę, edukację, możliwości.

I nie piszę tego, żeby się żalić. Absolutnie. Piszę to, bo w końcu chcę w sobie i w swoim życiu zmienić te rzeczy. Chcę robić to wszystko inaczej, podchodzić do działania odmiennie. To jest właśnie mój kryzys ćwierćwiecza. A jak wygląda Wasz?

RELATED POSTS

0 komentarze