10 postaci filmowych, którymi chciałabym być, czyli BORN TO BE BAD.
Jestem osobą, która od zawsze choruję na to wszystko co w filmach się dzieje, a co trudne do przełożenia na rzeczywistość. Po prostu nie wierzę w życie pozafilmowe. Uważam, że świat powinien być wręcz tak skonstruowany, by można było łatwo i szybko pewne motywy z filmów sobie w życie aplikować. Postacie książkowe mniej uruchamiają moją wyobraźnie, choć pewnie powinno być na odwrót. Film budzi we mnie te pragnienia dużo mocniej, bo jest w nim podane wszystko na tacy. A wiadomo, że nie trzeba się w nim ograniczać i tam wszystko jest możliwe.
Filmy oglądam tak jak wszyscy - dla emocji, dobrych historii, chwili odrealnienia. Pisałam kiedyś o najzajebistszych scenach tańca w filmie. Z tych fascynacji powstała także seria Tako Rzecze, w której opisuję najfajniejsze według mnie wartości postaci filmowych. Seria Baddasów narodziła się z miłości do nietypowych sposobów na życie, a Przebudzone Niedziele z fascynacji do wszystkiego co niezwykłe, nieoczywiste, trochę magiczne.
Od zawsze marzyłam o tym, by znaleźć jakiś sposób na to, by choć na chwilę robić to co moi ulubieni bohaterowie. Pewne rzeczy można zrobić dość łatwo, istnieją umiejętności, których posiadanie nie wymaga nadludzkich starań. Stworzenie jednak okoliczności, które towarzyszą niektórym motywom wydaje się jednak niemożliwe. Mam nadzieję, że kiedyś znajdę sposób na to, by móc doświadczać rzeczy, które tak bardzo mnie fascynują i móc pisać o tym także na blogu.
Lista bohaterów, którą Wam zaraz zaprezentuje jest oczywiście ograniczona. Gdybym miała podać Wam wszystkie postacie to z pewnością tekst ten miałby długość kilku, jeśli nie kilkunastu postów. Tak bardzo polecieć z flow nie mogę, ale moich największych fascynacji z pewnością nie pominę. Jestem też bardzo ciekawa czy Was również pewni bohaterowie jarają tak mocno, że chcielibyście wejść w ich skórę na jakiś czas.
***
1. Tyler Durden za całą filozofię.
Na pierwszy ogień nie mogłabym rzucić nikogo innego. Moja fascynacja Fight Clubem jest tak intensywna, że planuję nawet zrobić sobie kilka tatuaży związanych z tym filmem, a to wydaje mi się już naprawdę sporym aktem odwagi i dowodem szacunku. Mówcie co chcecie, nie znam zajebistszej postaci. Jeśli miałabym opisać jakoś swoją życiową filozofię, credo mojego istnienia, musiałabym posłużyć się tym wszystkim na czym Fight Club jest oparty. Myślę, że zawsze fascynowała mnie odmienność, życie poza systemem, walka z tym co narzucane i modne. Mogłabym wycinać metki z firmowych ubrań (o ile takie w ogóle wpadłyby mi w ręce), obijać sobie ryj na treningach boksu, olewać pęd do sławy i kasy, kumplować się z ludźmi z marginesu, wyrzucić przez okno telewizor, a internetu używać jedynie do siedzenia na tajnych forach. Mogłabym, wiele rzeczy, które uważam za spójne owej filozofii robię, wiele mam zamiar jeszcze zrobić. Nie mogę opisać tutaj wszystkich emocji, które mnie z Tylerem Durdenem łączą, bo chcę wspomnieć jeszcze innych bohaterów, ale jeśli miałabym podać swój fikcyjny autorytet życiowy, to byłby to właśnie ten koleś.
2. Cyrus Virus za bycie samoukiem.
Nie uważam, żebym nie znała się na kinie albo oglądała chłam i miała kiepski gust, ale Lot skazańców po prostu ubóstwiam. Wiem, że jest przewidywalny i że zwroty akcji są podręcznikowe. Jestem w stanie zrozumieć jeśli ktoś spycha ten film do niższych klas, że uważa bohaterów za bardzo szablonowych. Okej, jasne, spoko. Ja mogłabym go oglądać za każdym razem, kiedy tylko mam ku temu okazję. I jest to zasługa trochę Nicolasa Cage'a , który chwyta za serce swoją zaciśniętą szczęką twardziela filantropa i trochę zasługa Steve'a Buscemiego za jego wariacki wytrzeszcz i bardzo zasługa sonudtracku. Po prostu to lubię. Jednak asem tego filmu jest John Malkovich w roli Cyrusa Virusa. Ja po prostu UBÓSTWIAM w cholerę samouków. Każdej dziedziny i niech to będzie i robienie papierowych pomponów i programowanie stron. Dla mnie każdy kto uczy się czegoś sam od siebie, bo po prostu chce i nie jest zmuszany i poświęca na to swój osobisty, prywatny, wolny czas jest KOZAKIEM. Nie darzę zbytnim szacunkiem ludzi, którzy mówią zawsze, że po chuj, nie warto, po co. Spoko, Ty nie musisz chcieć, ale ktoś da radę. I niech ta umiejętność będzie jedynie dla wewnętrznej satysfakcji, według mnie to wystarczy. A Cyrus Virus jest samoukiem, o czym nawet sam wspomina. I daj głos, jeśli według Ciebie umiejętności tak hardkorowego levelu jak konstrukcja bomb, płynny hiszpański i porwanie samolotu pełnego gliniarzy NIE JEST ZAJEBISTE. Wiem, wiem, to ciut nie za bardzo okej i trochę hardkorowe, ale to tylko typ z filmu, więc jarać się mogę.
3. Christopher McCandless AKA Alexander Supertramp za WYJEBANIE.
Into the wild to taki film na którym płakałam kilka razy i parę z nich było dedykowanych wielkiemu żalu siedzącemu głęboko w sercu, poświęconemu bólowi istnienia. No mniej więcej. Nie płakałam za AS nigdy, ale bardzo często ryczałam nad sobą i chyba znanemu każdemu z nas strachem przed podjęciem takiej decyzji jak nasz bohater. Bo trzeba mieć jaja i chociaż te moje poświęcone mentalności są dosyć spore to niestety nie aż tak duże. Mam nadzieję, że to stan na razie i że się kiedyś będzie miał okazję zmienić. Jeśli fascynują mnie i darzę największą sympatią życiowych wykolejeńców, oustiderów z powołania i dziwaków, to tego typa nie mogło tutaj zabraknąć. Nie dam sobie wmówić, że ten film i bohater są ckliwi i że kurwa nie da się tak wszystkiego jebnąć, bo nie wolno, bo to egoistyczne i tak się nie robi. W idealnym według mnie świecie, każdy człowiek spędzałby połowę swojego życia na takim tripie, poza systemem, społecznym wyjebaniu, gdzie zmartwienia to żreć, pić, spać, srać i przetrwać. A nie lajki, szery, fotki, franki, meble z IKEI (zapytajcie Tylera Durdena co o tym myśli). I chuj tam, że nierozsądny był, że sam się wpakował do trumny, nie o to chodzi w tym filmie i w historii.
4. Mickey Knox za bycie wariatem.
Urodzeni mordercy to znowu tak film, którym dobrzy, porządni ludzie nie powinni się chyba fascynować. Cały czas wbijam sobie w głowę, żeby na koniec napisać Wam, że mimo, że miałam depresję to nie porwę żadnego samolotu, że nie uczę się jak robić bomby, że nie planuję nikogo zabić, że nie mam broni, zawiasów i jutro nie wyjdę zamaskowana z gnatem, którego przeznaczeniem jest uszkodzić wiele narządów i ludzkich istnień. Są po prostu takie filmowe postacie, które budzą w nas dziki zew. Oglądając takich bohaterów ja odczuwam ekscytację gdzieś w brzuchu i od razu uruchamia mi się tryb czemu ja kurwa takiej historii nie wymyśliłam. Ale easy, wymyślę.Dziewczyna Knoxa mimo, że szanuję talent i pracę Juliette Lewis jakoś mnie po prostu wkurwiała. Nie będzie w tym zestawieniu chyba żadnej kobitki, wyszło na wierzch moje bycie chłopczycą. Ale Harrelsona w ogóle bardzo lubię za tą jego niepiękną twarz, jakbym była kolesiem to o takiej facjacie bym marzyła, bo pewnie byłabym przeprzystojnym brunetem niestety. Bycie hardkorem dla mnie jest wielką zaletą i takim hardkorem Mickey Knox jest z pewnością. So if I were mass murder I'd be Mickey (not Mallory).
5. Randle Patrick McMurphy za bycie normalnym.
Z McMurphym to się trochę nawet prywatnie utożsamiam. Tak samo jak z Lisą Rowe z Przerwanej lekcji muzyki. Widać stopień mojego osobistego zadufania i jednoczesnego jebnięcia, skoro zamiast chcieć być jak KTOŚFAJNYSŁAWNYPIĘKNYMĄDRY, wolę być wariatem/tką z filmów o psychiatrykach. Nie mogę już kolejny raz pisać jak to moja wielka inteligencja, niesamowity życiowy luz, gigantyczna empatia i zajebiste poczucie humoru poprawiło pobyt w wariatkowie, kilku fajnym wariatuńciom, ale no kurwa nie poradzę, TAK BYŁO. Fascynuje mnie też dosyć prawna strona tego czy faktycznie mogę kiedyś uniknąć kary za niesamowity napad na bank i trafić na wakacje na oddział, ale nie rozkminiłam tego aspektu jeszcze dość dobrze. Czegoś mi się tam w sumie udało uniknąć, dzięki udokumentowanemu pojebaniu, ale mniejszy kaliber. Ktoś wie, to possible czy nie? A więc McMurphiego kocham za walkę z systemem, krzyżowanie szyków siostrze-służbistce Ratched, rozświetlanie życia kolegom z oddziału. Za brak strachu, brak wstydu, brak uprzedzeń.
6. Amy Dunne za bycie suką.
Jednak jest babeczka. Zaginiona dziewczyna wbiła mnie w fotel, choć jestem rozkminiaczem klasy A i skumałam sporo dużo wcześniej, ale przecież nie mogę się tak ciągle chwalić, choć to mój blog, wiadomka. Bycie suką to mało pozytywna cecha, bycie chujem jednak było cechą kilku powyższych bohaterów, chociaż opuściłam te elementy, żeby nie epatować chujowizną. Jesli mój mąż robiłby mnie na szaro i na lewo, to też zrobiłabym go dość ładnie. Zawsze jarały mnie postacie albo prowadzące podwójne życie (ale takie z sensem, nie skupione na zdradach) albo potrafiące się dopasować do kijowej sytuacji. Jeśli jakiś bohater potrafił zrobić innych w konia, dojebać im do pieca i jednocześnie coś na tym zyskać, trafiał do mojej Galerii Skurwieli i Suk. Amy Dunne tam trafiła i dodatkowo zapunktowała jebiąc sobie młotkiem w twarz. Beat it bitch. Trochę punktów straciła za nieostrożność, otwieranie drzwi frajerom i noszenie kasy stale przy dupie, ale nie ma ideałów.
7. Yasmine z Frontier(s) za krótkie włosy i twarz we krwi.
Jaram się strasznie laskami z krótkimi włosami i chociaż z tym mogę się utożsamiać, bo krótkowłosy epizod mam już za sobą. Poza tym, choć to dziwaczne i ciut chore, jaram się laskami, które w filmach ociekają krwią. Jakbym była facetem to pewnie takie hardkorowe laski by mnie jarały, chociaż z tą krwią to przesadzać nie powinny. Frontier(s) to horror, a w takich filmach najważniejsze jest, żeby pod koniec skończyć uciekać i stanąć do walki. Sama zawsze jak rozkminiałam akcję po jakimś horrorze, zapewniałam sama siebie, że najlepiej byłoby zacząć napierdalać wroga od razu, bo bym się ze strachu zsikała i zesrała dziesiątki razy jakbym miała uciekać, chować się po kątach albo obserwować mutanta/mordercę/wampira/zboczeńca zza jakiejś szyby czy przez dziurkę od klucza. Zawał na miejscu, więc lepiej jest już chyba iść na pałę i najwyżej wcześniej to skończyć. Yasmine wzięła się w garść w miarę wcześnie i popierdalała sobie tak w wiejskiej kiecce i z ostrzyżoną pałą. Nie wiem czy jest najlepszą ofiarą ze wszystkich horrorów jakie widziałam, ale zapadła mi w pamięć i zapycha trochę dziurę żeńskiej części zestawienia. Jakbym miała trafić w jakiś chory szit fajnie byłoby wyglądać jak ona, ale umiejętności przetrwania ciut jednak poszerzyć.
Nie chcę spojlerować, bo polecam ten serial każdemu i nikt nie chce go finalnie oglądać, więc zakładam, że jeśli do tej pory nie widziałeś to pewnie nie zaczniesz. Jeśli chodzi o wygląd to tutaj nie mogę sobie wybierać, bo każda laska wygląda tak samo, ale zajebistością co nieco ociekają. Jakbym miała mierzyć się z hardkorowym światem, spiskami i być twardą chłopczycą to byłabym Sarą. Jeśli (niemożliwe) byłabym sportową mamuśką to byłabym Alison, ale ona poza jędrnym tyłkiem, idealnym domem i wożeniem dzieci na zajęcia jest dosyć wszechstronna i nie boi się kontaktów z handlarzami narkotyków czy nawet otwarciem własnego biznesu o tej tematyce. A Heleną to bym była jakbym skupiła się głównie na moich miłostkach i pragnieniach bycia hardkorową wojowniczką, robiącą pompki na jednej ręce, mającą umiejętności przetrwania w każdych warunkach i potrafiącą nawalić w dupę każdemu. Tak, Helana jest moją ulubioną sestrą. Mówiłam, że lasek nie będzie, a tu są kolejne i to trzy. Zmienność chłopcze, zmienność.
9. Bohater filmu Dzień, w którym umrę za przemianę.
Za zrzucenie maski. A nawet masek, bo każdy z nas ma ich więcej niż tylko jedną. Jak lubicie takie klimaty przemiany, odmiany, zmiany, zamiany i wyjścia poza to te 50 minut może Was mentalnie zbawić. Dla mnie takie klimaty są jak oczyszczający prysznic i co jakiś czas po prostu muszę znaleźć film, książkę, cokolwiek co mi w ten sposób pomoże znów myśleć. Większość z powyższych bohaterów charakteryzuje się właśnie życiem poza jakimś systemem, byciem odmiennym w swoim środowisku lub jedynie w danej kwestii. Może pewne przykłady są zbyt przerysowane, stricte filmowe i nierealne. Nie rzuca się codziennie pracy, nie lata z gołą dupą po deptaku, nie całuje obcych dziewczyn, nie trafia koniec końców do wariatkowa. Ale jest wiele według mnie mniejszych działań przez które można światu pokazać fucka. Raz dziennie lub raz na miesiąc.
10. Carl Allen za nierozsądne bycie na tak.
Pasuje tutaj jak kwiat do kożucha, bo jest zbyt jasny, zbyt pozytywny, ale jednocześnie jak najbardziej trzyma się klimatu. Dzięki nietuzinkowości, zewnętrznej zmianie, wewnętrznej przemianie, dystansowi, wyjściu przed szereg. Można się sprzeczać, że to słaby film, że to jest zbyt filmowe, pewnie. Głupio jest oddawać cały hajs bezdomnemu czy rozdawać pożyczki na prawo i lewo. Ale sam klimat, nastrój i ogólne przesłanie jest według mnie przepozytywne i bardzo, bardzo mądre w gruncie rzeczy.
Lista by się nie skończyła, bo co rusz wpadał mi do głowy jakiś nowy bohater. Walter White, Czarna Mamba, Ripley z Obcego, Norton w kilku filmach, masa innych. Koniec końców jednak patrząc na moje zestawienie, mogę sobie przyznać mały order, bo wiele z cech powyższych ziomków, już mam. Od urodzenia albo w nabyciu. Jednak nie próżnuję aplikując sobie świat filmowy w życie.
***
Teraz jestem bardzo ciekawa czy Wy też macie taką fascynacje związaną z filmowymi bohaterami i ich żywotami ? Może są tacy bohaterowie, którzy w jakiś sposób są dla Was wzorami w prawdziwym życiu? Do których postaci wzdychacie? Może są jakieś działania, które sobie w życie aplikujecie, a mają bezpośredni związek z bohaterem filmowym?
0 komentarze