Harmony Clean Flat Responsive WordPress Blog Theme

Today is a good day.

sobota, grudnia 13, 2014 sieczkarnia 9 Comments Category : ,

Nie miałam nigdy problemu by mówić i pisać o rzeczach niewygodnych, dziwnych, nietypowych. Dziś jednak chyba rozjebie system totalnie. Jeszcze jest czas by wrócić do robienia choinkowych ozdób i słuchania Wham.



Przez ostatnie 24 dni poznałam więcej wartościowych osób niż przez całe życie. Dowiedziałam się o życiu więcej niż dzięki wszystkim lekcjom wiedzy o społeczeństwie. Nauczyłam się więcej niż dzięki jakiejkolwiek przeczytanej książce. Może nawet więcej niż dzięki wszystkim przeczytanym książkom. Liczę w setkach. 

Jak nie napiszę tego tu to zapomnę. A nie chcę zapominać tak niezwykłych wydarzeń i ludzi.

Dużo rzeczy stało się prostszych. Nie chcę wracać do wielu czynności, którym oddawałam swój czas wcześniej. Żadnego kalkulowania czy coś się opłaca i czy warto coś robić. Po prostu trzeba żyć i mieć jakieś zajęcie. Chcę to robię. Nieważne czy ktoś przeczyta, pochwali, zauważy, czy się opłaca, czy warto, po co, na co i dla kogo. Zawsze byłam Tylerem Durdenem, ale teraz to już totalnie mam w dupie rywalizację i wyścig szczurów. W koszu wylądowały wszystkie listy zadań, celów, plany. Żadnego rozkminiania jaki planner jest dla mnie idealny. Żadnych pierdolonych noworocznych postanowień. Żadnej wydmuchanej listy zadań. Koniec z marzeniami, które wpieprza mi do głowy internet, telewizja, ludzie wokół. Będę coś robić po prostu dla drogi, nie dla samego celu. Dalej wyzywam od kurew gdy natykam się w mediach na durną reklamę odżywki do włosów. Spierdalać! Nie chcę większej objętości włosów, biżuterii Apartu i palety cieni. Sram na promocje w Rossmannie. Nie zrobię sobie selfie, żeby poprzeć akcję charytatywną. Nie zrobię posta o pomysłach na prezenty pod choinkę. Wisi mi koło dupy czy moje buty są modne. Leje na dziecko Kożuchowskiej, nowy program perfekcyjnej pani domu i włączamy niskie ceny. Marzę o gumowych pilotach, które odbijałyby się od ekranu po rzuceniu w niego. Daj Boże.

Jak to jest z tym wariatkowem? Nie golimy się, możemy się powiesić na szaliku, pasku lub ładowarce. Jemy łyżkami. Po awansie na wyższe, przyjemniejsze piętro pojawiają się już tępe widelce. W depozycie dezodorant, ale dbać o higienę trzeba. Żaden pokaz mody, ale pacjentki wiedzą czy bierzesz prysznic, przebierasz się i pierzesz majtki. W szafkach skrzętnie schowane słodycze, jedzenie. Jesteś spoko to poczęstujesz, zresztą lepiej to robić, bo inaczej jedząc czujesz się tak jakbyś ukradł, wszystkie oczy skierowane na ciebie. Papierosy to największy skarb. Jesteś frajerem to częstujesz, wtedy nie uwolnisz się już od sępów. O dziwo do śmiercionośnej mocy zapalniczek nikt się nie przypierdoli. Na dole kawa dwa razy dziennie, o określonych porach, najpóźniej o 15, bo przecież inaczej nie zaśniesz. A spać trzeba, to ważny punkt programu. Zasadniczo to też ulubiona czynność, ale lepiej nie przeginać, bo Wielkie Siostry patrzą. Za dużo śpisz=z wypisu nici. Musisz dbać o pozory. Od krzyżówek boli głowa. Ileż można czytać wywiady, które niby inne, to jednak w każdym szmatławcu takie same. Dużo rozgrywek chińczyka, okrętów, tysiąca, bierek. Robótki ręczne. Na rowerku treningowym jadę do osiemnastej aż do dupy bólu. Poza tym codziennie poranna gimnastyka. Szalone Ewy Chodakowskie. W biblioteczce głównie Harlequiny. Masz własny księgozbiór to masz wybór, ale i tak czytając ciągle czujesz się jakbyś czekał na pociąg.

Czekanko na godocika. Na pobudkę, posiłek, leki, ciśnienie, sen. Stolec był? Jak śmie pani o to pytać. Jestem podejrzewana o wyłudzanie czopków na sranie. Czuję się jak Nicholson. Nie po raz pierwszy, zadzieram z siostrą Ratched kilka razy. I vice versa. Po relanium sypia się błogo, nawet gdy pacjentka z łóżka obok wstaje do łazienki co trzydzieści sekund. Odrzucanie kołdry, stawianie stóp na podłogę, chwytanie się mojego łóżka w celu zachowania równowagi podczas wsuwania zdartych kapci. Droga do łazienki, jak w transie. Po drodze pytanie napotkanych osób- Pani, pojadę do domu?- oczekiwanie na twierdząco odpowiedź, dorzucane - Na pewno?- kolejna twierdząca odpowiedź. Jeśli przecząca to tylko od złośliwych pielęgniarek. Siusiu, powrót w transie, uzupełnienie płynów, chwytanie, zsuwanie kapci, gramolenie się na wyro, niezdarne przykrywanie kołdrą, leżenie od 5 do 10 sekund i powtórka programu. Pensjonariuszka od kilku dobrych lat. Kobietka po czterdziestce, wygląda na siódemkę z przodu. Mimo irytującego zwyczaju nigdy nie zapomnę jej niezdarnych uśmiechów, które na niej wymuszałam sama się do niej uśmiechając. I tego wzroku. Nie do opisania. Po tygodniu pojawia się kolejna niespokojna, ta jednak daje spokój mojemu łóżku i nie spaceruje do kibelka, ale do palarni. Leżę na podobno najgorszej sali, odczuwam ten fakt dopiero po awansie na górę. Kurde, źle to o mnie świadczy chyba. Choć na wypisie jak byk-stabilna, dostosowana. Na obu piętrach najlepszy kontakt łapie z seniorkami. Nawet te najbardziej irytujące, z demencją, wiecznie szukające drogi do domu i chusteczek z materiału, niesamowicie chwytają za serce. Zarzekam się wiele razy, że nigdy nie zostawię tak moich rodziców, na pastwę losu. Z Babcią Irką wymieniamy się adresami. 

Ekshibicjonistka, wiecznie podmywająca się i płucząca końcówki włosów, po zachwytach nad moimi brwiami, mówi mi, że nigdy nie mogę pozwolić sobie na zazdrość o mężczyznę. Kobieta czyta wiersze i książki dla rekinów biznesu, więc pewnie zna się na życiu. Biorę jej rady do serca. Nieznośna pacjentka skierowana do szpitala sądownie czepia się mnie o wszystko, mam filmową kosę z najbardziej nieznośną wariatką. Wiedziałam, że mnie to spotka. Poznaję też lesbijkę, heroinistkę, po piętnastu pobytach, obecnie na detoksie. O losie, tak się polubiłyśmy, że po wyjściu odwiedzała mnie, nawet domowe ciasto spod ręki babci przyniosła. Zarzeka się, że pójdzie do Monaru. Młoda schizofreniczka, od lat polegająca na instytucjach uważa, że ludzie z diagnozą jak moja zawsze najbardziej ją rozśmieszali i bardzo dobrze wspomina wszystkie takie znajomości. Jedna z wielu psiapsiół. Poznaję też kopie książkowej Carrie Stephena Kinga, stroniącej od wody, ze świdrującym wzrokiem zza wielkich okularów, która mówi, że mam magnetyczną osobowość. Uważam, że to moją zasługą jest, że zmieniła swój ukochany, wkładany od miesięcy sweter na nową, mam nadzieję prognozującą kolejne zmiany, bluzkę. Upierdliwa, smęcąca, stojąca koło mojego łóżka jak strach na wróble. Nieporadna, w szpitalu z woli brata, kontakty z mamą podobne do tych ze znanej historii. Mówi, że całą nadzieję pokłada w Bogu. Choć się nie modlę, o nią spróbuję. 

Spotkania społeczności zazwyczaj spokojne, czasem walka o papier do tyłka, podkładanie świni naburmuszonej salowej, próby odwetu na nielubianych pielęgniarkach, skarżenie na brak higieny współmieszkanek sali, często problemy tak dziwne, że aż trudne do opisania. Jestem najmłodsza na oddziale, choć wiem to dopiero, gdy okazuje się, że domniemana nastolatka ma tak naprawdę 37 lat, roczny pobyt i rodzinę rozsianą po kraju. Uwielbia mandarynki i ma osobowość tak zaburzoną, że wystarczyłoby na kilka osób. Ciut jak podkultura więzienna, gdy siłą ciągną ją pod prysznic, roześmiane pacjentki i czująca władzę siostra dyżurująca. Czasem historie są naprawdę nieprzyjemne, jak ta gdzie młoda dziewczyna uderza głową w skałę podczas podróży poślubnej na Korfu, po czym tuła się po szpitalach, ląduje w tym, spędza tu 2 miesiące, często w pasach i wychodzi jako schizofreniczka. Kobieta po czterdziestce, czwórka dorosłych dzieci, manipulowana przez męża i teściową pielęgniarkę. Niekończący się apetyt, urojona ciąża, zachowuje się jak dzikie zwierzę, osaczona. Niesamowite historie wydobywające się z jej ust sprawiają, że dosadnie uświadamiam sobie gdzie jestem.

Nie ze wszystkimi jest tak źle - załamania nerwowe, depresja, dochodzenie do siebie w sterylnych warunkach. Część mówi, że nie widać po mnie choroby. Część wie, że jestem jak najbardziej w dobrym miejscu. Na psychorysunku temat "Gdybyś była Świętym Mikołajem". Rysuję odpicowane dolne piętro oddziału, kwiatki, kolory, telewizor, radio, takie bajery. Psycholożka stwierdza, że to znaczy, że chciałabym wrócić do szpitala. Całe życie w wariatkowie, ot taki prezent bym sobie sprawiła. Dupy dałam, teraz to mnie nigdy nie wypuszczą. A to jest najważniejsze dla każdej z nas. Przed lekarską wizytą stres jak przed maturą. Burza żołądkowa. Każda pacjentka kilka razy redaguje swoją wypowiedź w myślach, tak żeby nie powiedzieć o słowo za dużo. Wszystko co powiesz, może być użyte przeciwko Tobie. Świdrujący wzrok personelu. Jak snajperzy, możemy pomylić się tylko raz. Wizyta trwa dwie minuty, co dwa dni, oprócz weekendów, więc naprawdę trzeba się postarać. Inaczej kolejne dwa dni trwamy w poczuciu bezsensu, niewiedzy i niepewności. I NUDY. Indywidualny dostęp do lekarzy raczej znikomy, mało kto zresztą ryzykuje. Zostawiamy wszystko swojemu biegowi.

Dziewczynom z sali wykładam sztukę pozytywnego myślenia. Choć mnie się wydaje, że mój słowotok bywa dołujący, one wszystkie twierdzą, że im pomaga. Cztery pokolenia tańczą do disco polo na sali telewizyjnej. Ktoś ciągle ścisza radio. Ktoś klaszcze w nocy, gdy ktoś inny chrapie. Ktoś leków nie łyka, alternatywą igła w dupę. Tęsknią, gdy wyjeżdżam na przepustki. Płaczą, gdy wychodzę na stałe. Wymiany telefonów, maili, planowane spotkania. Pięć lat czytania o tym wszystkim się opłaciło, wyedukowałam porządnie kilka z nich. Duma, dobrze, że personel się nie dowiedział. Trzymamy za siebie kciuki. Mówią, że bardzo im pomogłam, że beze mnie będzie im źle. Mi też pomogły.

Jak wychodzisz to nie ma fajerwerków. Powtarzałam, że na zewnątrz jest trudniej, choć wszystkie się tam wyrywamy. Że bywa przykro i brutalnie. Wszystko jednak ma spotęgowaną wartość. Wszystko można spróbować doceniać bardziej. 

Wnioski? Wszyscy jeszcze gówno wiemy.


A McMurphy pokłada się ze śmiechu (...)Śmieje się (...)ze wszystkiego. Bo wie, że trzeba się śmiać ze wszystkiego, co boli, aby zachować równowagę i nie dać się zwariować. Wie, że nie ma nic bez bólu; (...) nie pozwala, by zawarty w tym komizm został przysłonięty przez ból, tak samo jak nigdy by nie pozwolił, żeby ból został przysłonięty przez komizm.  :))


Ken Kesey "Lot nad kukułczym gniazdem"


RELATED POSTS

9 komentarze