Harmony Clean Flat Responsive WordPress Blog Theme

Introwertyzm okiem introwertyka.

niedziela, lutego 15, 2015 sieczkarnia 0 Comments Category : ,

Myślę, że introwertyzm jest główną częścią mojego życia. Niesie blaski, choć czasem i cień na większość jego obszarów. Co najważniejsze - nie jestem w tym osamotniona, ale jestem w tym sama. 



Może ktoś pomyśli, że powinnam była zilustrować temat zdjęciem jakiegoś człowiekokoca, kogoś ze smutną miną albo ukrywającego się przed ludźmi. To właśnie jest jeden z mitów, choć miałby sens, gdyby introwertyk był jednocześnie w depresji, cierpiał na socjofobię albo nie miał prądu i marznął. Dla mnie bycie introwertykiem to przede wszystkim PRZEPŁYW w sensie bycia tu i teraz i PRZEPŁYW w senie obiegu informacji, pomysłów, refleksji, spostrzeżeń. To umiejętność zadowolenia, wręcz kochania bycia we własnym towarzystwie. 



Właśnie dlatego nigdy nie potrafiłam zrozumieć swoich znajomych, którzy dzwoniąc narzekali, że się nudzą i proponowali, żeby gdzieś wyjść i COŚ porobić. Do dzisiaj nie wiem czym miało być te coś, choć już w trakcie ratowania nudzącej się osoby z opresji, zdawałam sobie sprawę, że jest to po prostu zajęcie czymś głowy i przy okazji ciała. Myślę, że często było to właśnie UCIEKANIE OD SAMEGO SIEBIE. Ja też oczywiście miewam takie momenty i radzę sobie z tym w inny sposób. Najczęściej od własnych myśli, wojen prowadzonych w mojej głowie, konfliktów i tych mentalnych kryzysów, uciekam w inne światy. Czyli czytam książki i oglądam telewizję. Ekspertem nie jestem, wszystkich ekstrawertyków nie znam, ale z moich obserwacji wynika, że oni właśnie uciekają w świat zewnętrzny. Na piwo, imprezę, spacer, porobić to COŚ. 



To, że odnajduję wyraźne różnice w tym aspekcie nie oznacza, że według mnie introwertycy nie wychodzą, nie bawią się, nie jeżdżą na koncerty, nie piją piwa i nie wychodzą do kina. Według mnie robimy to jednak po to, żeby robić WŁAŚNIE to. Nie uciekałam nigdy od poczucia frustracji, smutku czy beznadziei (albo jakiegokolwiek innego uczucia) w świat INNYCH ludzi i z nimi dzielony. Rozumiem, że to może mieć jakąś funkcję katharsis, że bywa pomocne, że lepiej oderwać się czasem od swoich problemów. Nawet jeśli zdarzały mi się takie sytuacje (pewnie tak było) to dla mnie to nigdy nie zdawało egzaminu, bo moja głowa dalej była tam skąd uciekłam. Nie wiem czy to kwestia jakiejś innej cechy natury czy charakteru, ja jednak widzę powód w introwertyzmie. Szukam szczęścia w sobie. Ładuję się najlepiej w samotności. Choć samego pocieszenia i pomocy zazwyczaj także szukam w świecie zewnętrznym. Powodów niezadowolenia najpierw jednak w samej sobie. To jest trochę skomplikowane, to fakt.



Mówi się, że nie lubimy rozmawiać. Faktycznie, nie lubię rozmawiać, gdy jestem zajęta czymś co ma dla mnie znaczenie. Nie lubię typowego pierdolenia. Nie jestem dobra w small talki, bo dla mnie są po prostu brakiem szacunku do prawdziwej rozmowy. Tej porządnej, niekoniecznie długiej, ale wypchanej opiniami, informacjami, wartościami. Którą tworzy jakaś relacja. Chuj mnie bierze jak ktoś z kim rozmawiam rzadko albo wcale pyta co tam, spoko a u Ciebie, no też spoko to nara i koniec gadki. PO CHUJ TO BYŁO? Piszę o jakiejś sytuacji przez smsa czy fejsa, bo już w realnym życiu to w ogóle nie wiem jak reagować i co powiedzieć. W sumie mam zawsze ochotę powiedzieć, a chuj Cię to obchodzi. Ale dorosłość wymusza uprzejmość. Zresztą karma każdemu z nas siedzi na ramieniu, ja obecności swojej jestem świadoma.

Mówi się, że introwertycy nie lubią spotkań. I myślę, że to nie jest prawda, ale gdyby dodać "zbyt długich" przed słowem spotkań, to to już miałoby większy sens. Są osoby, nawet grupy ludzi czy np. bliska rodzina z którą kontakt jest dla introwertyka bardzo przyjemny i wartościowy i tu jest spoko. Choć też niestety urywam się ze zbyt przedłużonych spotkań przy stole czy przed telewizorem. Ja zawsze mam coś ciekawego do roboty, lubię dobrze wykorzystywać czas. Ale spotkania poświęcona na bezużyteczne pierdolenie czy lanie wody czy podtrzymywanie konwersacji na siłę - dla mnie to jest słabe na całej linii. Jednocześnie myślę, że ten punkt można dopasować do introwertyków z socjofobią (których pewnie jest na pęczki, ja też się zaliczam). Czasem myślę nawet, że może fobia społeczna rodzi introwertyków, a introwertyzm socjofobię.



Pierdoły typu, że introwertycy nie lubią ludzi, są nieuprzejmi albo że to jakaś choroba to już w ogóle teorie niewarte poświęcenia zbyt wielu słów. To tak jakby napisać, że każdy ekstrawertyk jest ładny/przystojny, a każdy introwertyk nosi okulary.  Każdy introwertyk lubi banany, ciemność i kolor brązowy. Ekstrawertyk jest alkoholikiem, nie ma rodziny i jest dużym dzieckiem. Chwytacie? No właśnie, każdy introwertyk to bibliotekarz. B Z D U R Y. O  leczeniu (wtf??) z introwertyzmu nie wspomnę nawet. Choć rozglądam się sama za książką, która pomogłaby mi się bardziej socjalnie otworzyć. Nie chcę jednak zmieniać własnej natury, to są dwie różne rzeczy.

Jaka jestem ja? 

Bardzo lubię ludzi. Poza tym, że lubię ludzi z historią to także takich, którzy potrafią słuchać. Ja słuchaczem jestem świetnym. Ta umiejętność, plus zwracanie się do ludzi po imieniu (tzn. dobra pamięć do imion) pewnie jest najlepszym przepisem na ludzką sympatię i przychylność. Zdecydowanie jednak zrywam znajomości, które opierają się na tym, że się mnie wykorzystuje. Myślę, że każdy powinien się w końcu tego nauczyć. Trzeba też wiedzieć kto i w jaki sposób nas wykorzystuje.To mam już za sobą.

Od okresu dzieciństwa aż do teraz miewałam wiele różnych dziwnych zachowań związanych z introwertyzmem. Mają około 8-11 lat sypiałam na górze łóżka piętrowego. Często jednak byłam kapryśna, niegrzeczna i zostawałam odsyłana do łóżka wcześniej niż moje rodzeństwo. Miałam spać, więc światło było zgaszone. Pamiętam, że wtedy często pisałam przeróżne rzeczy ołówkiem na ścianie przylegającej do łóżka. Jakieś pomysły, coś co chcę zrobić, sny - naprawdę sama już nie pamiętam, ale to zawsze obrazuje mi samej najlepiej fakt, jak wiele pomysłów mój umysł generuje. 
Będąc w tym samym wieku maniakalnie w kącie pokoju przepisywałam RĘCZNIE dość obszerne fragmenty "Treningu autogennego" Schulza. Nie wiem dlaczego, nie wiem czemu ręcznie, nie wiem po co...

Pisywałam w ukryciu listy do czasopism o tematyce paranormalnej, w ukryciu czytałam wszystko na temat reinkarnacji, nawet buchnęłam książkę o tym tytule (okazało się jednak, że na inny temat) z domu mojej babci podczas skromnej stypy mojego dziadka... Wyniosłam ją potajemnie pod sukienką...

Nie zliczę zeszytów, zeszycików, notatników, kartek, bloków skrzętnie przeze mnie zapisywanych godzinami, na przeróżne tematy. Do tej pory mam całą półkę zeszytów, plannerów, kalendarzy.  W przeszłości targałam na strzępy te nieaktualne lub te o których prywatność się obawiałam (nie daj Boże, żeby ktoś to przeczytał).

A biblioteka to jest moje ulubione miejsce. Godzinami wybieram książki.

Bardzo długo trwało też zanim sobie uświadomiłam, że to moje czytanie, pisanie i długi czas spędzany w samotności wcale nie jest problemem. W czasach gimnazjum i liceum momentami nie czułam się z tym zbyt dobrze. Myślałam, że coś mnie omija, że moi znajomi żyją lepiej ode mnie, że nie powinnam się tak w sobie zamykać i że jestem dziwakiem pewnie. Po paru razach jednak, kiedy zorientowałam się jak biedne opcje mają moi znajomi i jakie pobudki ich do pewnych aktywności (np. alkohol) pchały, zaczęło mi się w głowie rozjaśniać. Moje życie było głównie introwertyczne w tych czasach, ale z jakimiś 40% ekstrawertyzmu, wychodzenia do ludzi i socjalizowania się. Myślę, że to dobry wynik i dosyć optymalny, biorąc pod uwagę, że większość czasu i tak spędzaliśmy w szkole albo w domu ucząc się.

Przyznam jednak, że od paru lat i w tym roku także, wyznaczam sobie ZAWSZE za cel większą spontaniczność, więcej spotkań i wzbogacenie mojego życia towarzyskiego. Dlatego uważam, że to jest bardzo ważne i nieistotne jest jak bardzo introwertyczni byśmy nie byli. Ja jestem zdania, że spora część życia mam miejsce jednak na zewnątrz.



A do napisania tego tekstu zainspirowała mnie głównie ta Pani i jej przemówienie na TedTalks.



Bardzo spodobały mi się trzy działania, które zaproponowała podsumowując. Napiszę o nich poniżej, ale i tak ZACHĘCAM dużymi literami do zobaczenia tego co ma do powiedzenia Susan Cain osobiście.

Po pierwsze - introwertycy powinni być uwzględniani w życiu codziennym. W miejscach pracy, szkołach. Zazwyczaj propaguje się pracę grupową, a introwertyków raczej zaniedbuje. To jest fajna kwestia do przemyślenia dla każdego, kto może ją wykorzystać. Po prostu chodzi o zwracanie większej uwagi na introwertyków i styl pracy, tworzenia, myślenia, życia jaki oni praktykują i jaki jednocześnie daje im najlepsze wyniki.

Po drugie - każdy introwertyk powinien być blisko natury. Ja też jestem wielką fanką spacerów po głębokim lesie, siedzeniu na polanie godzinami czy czegokolwiek co pomoże poczuć moc i mądrość natury. Myślę, że introwertycy wiedzą o co chodzi. Dla mnie jest to zawsze spora dawka energii, czyszczenie i wietrzenie głowy, a często także nowe inspiracje.

Po trzecie i to mnie najbardziej ujęło - Susan zachęca, żeby introwertycy DZIELILI się ze światem tym, co stworzą w samotności. W swoim bezpiecznym otoczeniu, w miejscu w którym tworzą i gdzie czują się swobodnie. Niech to będzie wiersz, pomysł na posta na blogu, idea społeczna, cokolwiek. Sama wiem, jak wiele takich pomysłów mój mózg generuje codziennie. Gdybym realizowała przynajmniej 25% tych pomysłów, zmieniłabym naprawdę wiele. I z pewnością znalazłabym kogoś, kto chciałby mi pomóc.




Jeśli introwertycy mogą być tymi, którzy generują większość idei, jak wiele mogą zdziałać w parze z ekstrawertykami, którzy są świetni w publicznym, szerokim, spontanicznym i dynamicznym działaniu ?

RELATED POSTS

0 komentarze