Harmony Clean Flat Responsive WordPress Blog Theme

Tako rzecze Sieczkarnia

sobota, czerwca 27, 2015 sieczkarnia 0 Comments Category : ,

W głowie w kolejce ustawiły się wszystkie teksty, którymi chcę Was uraczyć i jeden z nich bardzo namolnie pokazywał swoją przewagę nad innymi. Podskakiwał, ściągał majty świecąc bladym tyłkiem, tańczył jak ten szalony Wiking znany w internetach, wykrzykiwał przekleństwa na wzór chorych na zespół Tourette'a, a na każdy krytyczny komentarz od innych, grzeczniejszych tekstów krzyczał "jeeeeebać!". Dlatego dałam mu szansę, bo chociaż niedopracowany, spontaniczy i trochę wulgarny najbardziej starał się o moją uwagę.





Pisałam Wam już co rzecze Tyler Durden, Pałlo KoeljoForrest Gump i kilku innych. Ich filozofię są jednocześnie także mixem moich przemyśleń. Ale dzisiaj napiszę Wam co ja myślę o tym wszystkim i dlaczego uważam jak Kononowicz, że niczego nie będzie. Ostatnie tygodnie ciągle pchają mi do głowy filozoficzne nuty, które nachodzą mnie najczęściej przy obserwacji innych dwunożnych. W tym momencie jeszcze sama nie wiem co ja rzecze, ale zaraz się dowiem i ja i Wy. To taki lekki tekścik z dupy, bo wiem że blogerzy trzęsą się wrzucając cokolwiek w weekend z obaw, że ich czytelnicy nie będą mieli tego kiedy przeczytać, bo przecież weekend to jest nowe życie, całkiem inne niż te podczas szarego tygodnia. Piąteczek i piątunio są jak wrota do tego co przyjemne i prawdziwe. Blogerzy chcą przeciez być czytani i chcą mieć dobre statystyki, a strachem napawa ich że ich tekst rzucony od piątku do niedzieli mógłby pozostać bez odzewu. To już taki wstępniak co do tego tekstu, już widzicie co ja o tym myślę. Wyjebane w drzewo. Sokół mówi, że nikt z rozpaczy wieszać się nie będzie i też się tego trzymam. Nie będzie tutaj nikogo pod postami, które opublikuję w sobotę i niedzielę? Luzik ziomeczki, żyjcie swoim piękniejszym i bardziej beztroskim życiem, a wpadnijcie do mnie po niedzieli, kiedy znów będziecie musieli powkładać wszystkie swoje maski. A ja i tak sobie popiszę, bo pisarzem (tak kurwa!) jest się zawsze!

***

Po pierwsze myślę, że jednak te blogowanie idzie w złym kierunku. Obserwuję inne trendy za którymi zdecydowanie nie nadążam i chyba nie chcę mieć tutaj czytelników, których chuj obchodzi co ja piszę, myślę, doradzam i którzy są tutaj tylko dlatego, że jest jakaś akcja i się lata po blogach i ciśnie autorom głodne kawałki, byle tylko przeszli się na mojego bloga i wcisnęli mi jeszcze bardziej cienką cieniznę. Ból mojego ego byłby nie do zniesienia, gdybym miała świadomość, że czytają to ludzie, którzy poznani w realu byliby tak słabo ze mną połączeni, że sama nie wierzyłabym co ja kurwa z nimi robię. Wiem, że tutaj takich ludzi nie ma, wiem że są tylko silni i charakterni, ludzie z jajami. Ale cisło mnie to jakoś w piersiach, dlatego se o tym napisałam. 

*

Po drugie myślę, że ludzie jednak nie chcą być wyleczeni ze swoich dolegliwości. Od momentu bycia w bliskich kontaktach z kratami w oknach, ludźmi związanych w pasach, codziennego mierzenia ciśnienia i pokazywania języka przy łykaniu tabletek przeszłam zajebiście długą drogą. Gdyby nie wsparcie moich bliskich, chuja by z tego było. Gdyby nie leki to teraz latałabym potyrana gdzieś hen daleko i nie wiedziała jak sie nazywam. Ale obserwując liczne przykładowo fejsowe grupy zrzeszające ludzi chorujących na depresję, ChAD, schizofrenię, nerwicę natręctw, w ogóle nerwicę czy rozliczne fobie to łapię się na myśleniu, że wielu z tych ludzi NIE CHCE SIĘ WYLECZYĆ. Walnę chętnie o tym kiedyś posta, ale muszę go dobrze skonstruować, bo nie chcę, żeby wyszło że po kimś jadę i nie wspieram mi podobnych. Ale jest bardzo cienka granica, która wyznacza gdzie człowiek się stara mimo, że jest ciężko i gdzie człowiek się nie stara, tym mniej im lżej. Bardzo wiele osób ma te podstawowe i chyba niezbędne narzędzia, które są potrzebne do odrodzenia. Wsparcie bliskich, dostęp do leczenia i wewnętrzną iskierkę z której po czasie robi się wielki pożar, który popycha do działania. Trzy warunki, w cholerę osób ma szczęście posiadając wszystkie. Ale i tak tkwią w jakimś gówienku, które jest prawdopodobnie tak rzadkie i klejące, że ciężko im się z niego wykaraskać, jak z bagna. Ale codziennie czytam na tych grupach ten sam szit, te same wątki, codziennie wielu ludzi przerabia to samo. Codziennie chujówka, codziennie świat ich jebie po plecach biczem, codziennie wszystko im się pierdoli jeszcze bardziej. Łamie mnie to trochę, bo ludzie z takim nastawieniem będą mieli jeszcze gorzej, co jest normalne, takie światowe zasady. W owych grupach żaden post ze wskazówkami, pomocnymi linkami, adresami, metodami nie ma szalonej aktywności. Teraz prawdopodobnie łatwiej mi się o tym gada i łatwiej to krytykuje, bo czuję się dobrze. Poza tym ChAD według mnie jest jednak najbardziej waleczną, energetyczną, silną jednostką chorobową wśród chorób psychicznych. Może dlatego też mi łatwiej. Jedno co wiem - ludzie lubią gówno, bo ono bywa często bezpieczniejsze.


*

Po trzecie to myślę, że coraz gorzej w tym pięknym kraju dziać się będzie jeśli dalej choroby psychiczne i podobne problemy będą takim tabu. I jeszcze na dodatek ten jebany alkohol, który łamie tyle ludzkich istnień. Kruszy jak ciasteczka Digestives. Mieszkam sobie w takim miasteczku, które lubię mimo że naprawdę codziennie dochodzą do mnie informacje o kolejnych ludzkich porażkach. O młodych mężczyznach trafiających do szpitali psychiatrycznych pod wpływem alkoholu, po próbach samobójczych albo na własne życzenie, po telefonie na pogotowie. Wielokrotnie tam trafiających. Traktujących ten psychiatryk trochę może jak wakacje od świadomości, ze ich życie trzeba naprawde porządnie pozbierać do kupy. Wychodzą z niego po paru tygodniach, wypisane przez lekarzy recepty trafiają do kosza jak zużyte bilety autobusowe, znów najlepszym przyjacielem staje się wódżitsu i chwilowe alkoholowe uniesienia znów zamieniają się w dołek z którego uciekają do szpitala, by choć trochę poczuć bezpieczeństwo i spokój zapewniane przez instytucję. Pierdolona masakra, nie ma reakcji bardziej odpowiednich niż kręcenie głową i poczucie beznadziei.

*

Po czwarte myślę, że praca i życie to są dwie odrębne jednostki. Ktoś kiedyś na swoim blogowym fanpejdżu napisał coś w stylu, że żeby zrealizować siebie/ swoje marzenia/ mieć satysfakcję z życia to dopiero po swojej zawodowej/ zarobkowej pracy TRZEBA WŁĄCZYĆ MYŚLENIE. Bo od chujowych wątpliwości i uczuć dotyczących tego co robimy dla kasy i życia doczesnego mogą nas uratować tylko zajęcia, którym oddajemy się po robocie. I myślę, że to ważne bardzo i bardzo zapominane. Jeśli wkurwia Cię to co robisz, zasmuca, wykańcza, dołuje, denerwuje itd. to musisz zrobić wszystko, żeby po pracy robić to co kochasz, coś co Cię dobrze nastraja, co daje poczucie mocy sprawczej, co Cię satysfakcjonuje.  To pomoże i na co dzień i nie sprawi, że wkręcisz się w swoje złe, beznadziejne, chujowe i niewystarczające życie zawodowe tym samym odpychając od siebie wszystkie dobre rzeczy, okazje, szczęśliwe przypadki, możliwości rozwoju i spełnienia marzeń. I tak wiem, w chuj ludzi ma pracę swoich marzeń i hajlalf. To jest punkt dla tych, którzy jeszcze swojej dream job się nie dorobili. Dla tych, którzy po swojej tyrce mają w dupie wszystko i odpalają sobie tylko relaks, zamiast odpalić siebie.

*

Po piąte tak jak Łona myślę, że to nic nie znaczy i o niczym nie świadczy. Czy to gąsienica z poprzestawianymi akcentami czy opierdol od szefa. Spóźniony autobus, typ który zajeżdża Ci drogę, klientka z psychiczną ciotą czy brak lajków pod nutą, którą udostępniłeś na fejsiku. Pierdolenie celebrytek w telewizji (po chuj to oglądasz?), hejter twojego blogaska (rusza Cię to serio?) czy małe statystyki twojego zajebistego postu. Bo jak się przestawisz na to, że wszyscy ludzie to twoi ziomale i życie jest piękne, to właśnie to staje się twoją rzeczywistością. Been there, done that.


*

Po szóste myślę, że jednak wcale nie muszę nadążać. Za trendami, za blogami, za akcjami, za nowymi przepisami, za komentarzami, za social mediami. Trendy mnie bolą, moje ego drze się kiedy mam w głowie cokolwiek modnego. Chce mnie rozjebać od środka jak łapie się na tym, że idę za tłumem. Dostaję pierdolca kiedy na co którymś blogu widzę ludzi, którzy chcą być guru życiowego hajlajfu. Myślę, że to też są jebane dogmaty - masz podróżować, masz robić piękne zdjęcia, masz celebrować każdą zjedzoną kanapkę, masz być piękny, masz robić zajebiste rzeczy, masz być super. Nie umiem tak, jak sobie taką celebrycką  kanapkę kreuje to nawet deski do krojenia nie używam i ciacham pomidory w powietrzu, bo nie chce mi się myć owej deski później. Dobrze cieszyć się chwilami, taki. Jasne, bosko być zdrowym, fajnym, pięknym, kurwa no mega. Ale myślę, że to właśnie szit ukryty pod czyms takim, zaczyna się wkradać w ludzkie życia. Nie wszystko szitem jest, ale trzeba się ładnie przyjrzeć i dużo szitku można wyłapać. Kiedy wbijam do autobusu i czuję sie jak na wybiegu, bo wszyscy mnie od razu kasują od góry do dołu. Telefon może mam za mały, buty podróbki, kurde nawet koka z włosów nie robię tak jak cedzą tutoriale na jutubku. Jest dobrze żyć dobrze, ale włącza się wtedy często dobijające uczucie bycia niewystarczającym. A to już chujnia, nie celebracja. Tyle głów nieskażonych wątpliwością (znów Łona).


Kiedy wszyscy wokół ciebie równiuteńko idą
Przyjacielu ty bądź uprzejmy mieć wątpliwość
I kiedy bronisz prawdy mając ją za jedynie prawdziwą 
Ty bądź uprzejmy mieć wątpliwość
I gdy już wierzysz, że twoja perspektywa jest jedyną perspektywą
Ty bądź uprzejmy mieć wątpliwość
I zanim uznasz tych co mają ją za zbędne ogniwo
Przyjacielu, ty bądź uprzejmy mieć wątpliwość 


*

Po któreś tam myślę, że zawsze będę jednak ziomem z osiedla. Taką zdrową odmianą człowieka na wyrównanym poziomie. Nawet kiedy cały świat będzie czytał moje zajebiste powieści o hardkorowych typiarach, dalej będę mówiła siema. Albo nawet jak już będę najzajebistszym psem w Polsce to będę ogarniała zasady każdej ośki. Albo wtedy kiedy będę już miała swój autorski program i będę woziła dupę po świecie pokazując świat odmienców, dziwaków, wykolejeńców i pojebańców, dalej będe obalać piwo w osiedlowym barze. Ze mną nie wypijesz? I nawet wtedy kiedy będę gurować (od guru) na TED Talks to sobie po wszystkim puknę rolkę i puszczę rapsy.

*

I myślę też, że Masłowska byłaby ze mnie dumna. I Silny i Andżela. Magda byłaby wkurwiona, ze nie chce do ciepłych krajów czyli Raichu. Że kurwa nie chcę solariów, maseczek, kremów z ogórka, tipsów, perfum, szpilek. I sobie nawet ten siding kurwa od ruskich położę na chacie. Sajding.



*

I myślę, że w życiu trzeba działać i myśleć, że to jest właśnie szczęście. To jeden z moich ulubionych cytatów, ubóstwiane motto życiowe. Mając takie przekonanie można się cieszyć z tego co się ma. Pierdolić to co mówią Ci inni, że właśnie ich życie jest super, że Ty jesteś gorszy, mniej udany. Nie lubię takich ludzi strasznie, skreślam ich, a oni pozostają nieświadomi dlaczego właśnie tak się stało. To samo radzę Wam. Bo wdzięczność za to co się ma jest obecnie jednym z niewielu modnych trendów które akceptuję.

*

A poza tym pamiętaj i wbij sobie do głowy jeśli jeszcze o tym nie wiesz - nikt i nic nie jest w stanie Cię uszczęśliwić. Wszystko przemija, jest chwilowe, nabyte, każda ekscytacja jest krótkotrwała. Ja uważam, że WSZYSTKO CZEGO POTRZEBUJĘ, JEST WE MNIE. Nie w człowieku którego kocham, nie w zajęciach które mnie jarają, nie w innych ludziach, ich opiniach, ich akceptacji. Wszystko co mam noszę w sobie. To bardzo w stylu Coelho, ale jednocześnie bardzo prawdziwe. 



*


I end of story, koniec mojego pitolenia. 

Macie jakieś swoje przemyślenia z ostatniego okresu, które mocno się w Was wbiły i uważacie je za istotne?


RELATED POSTS

0 komentarze