Jak z samobójcy zrobić optymistę?
Jednym i drugim zdecydowanie jestem. Może to pierwsze to już bardziej przeszłość, ale jednak. Optymistką jestem jednak bankowo. Ale dojście do tego także musiało trochę potrwać i musiałam włożyć w to pewien wysiłek. Jak więc tego dokonałam?
Mam nadzieję, że już nigdy moja choroba nie sprawi, że będę się chciała brzydko mówiąc odjebać. Mam też jeszcze większą nadzieję, że pozostanę optymistką na zawsze i będę nią nawet w tych najtrudniejszych chwilach.
Mój sukces jednak jest złożony i właśnie dziś chciałabym się z Wami pochwalić jego stopniami. Chcę, żeby wszystko co napiszę było wystarczająco przejrzyste. Dlatego przedstawię to w punktach, tak też będzie Wam najwygodniej to czytać. Bez zbędnego pieprzenia przechodzimy do konkretów.
Jestem wierna Prawu Przyciągania
I staram się je stosować na maksa. Nie ograniczyłam się lata temu do zobaczenia "Sekretu". Jeśli ktoś jest zdania, że to wystarczy to bardzo, bardzo się myli. Stosowanie Prawa Przyciągania to bardzo złożony proces. Przede wszystkim należy zmienić to co kryje się najgłębiej, czyli przekonania. Tego zadania nie mam jeszcze za sobą i pewnie nigdy nie będę miała. Ale cały czas nad nimi pracuję. Przede wszystkim stosuję afirmację - codziennie po przebudzeniu odpalam na jutubku jakieś kawałki z afirmacjami i słucham ich z przerwami przez kilka godzin dziennie. Stosuję też wdzięczność - łapię za zeszyt i codziennie spisuję przynajmniej 10-15 rzeczy za które dziękuje. Staram się też wrócić do wizualizacji - razem z moich coachem stworzyłam wizję siebie za 8 miesięcy oraz wizję swojego idealnego dnia. Podstawy więc są, należy jedynie przejść do ich wizualizacji. CODZIENNEJ. Poza tym staram się też karmić swój umysł dobrym przekazem. Nie oglądam dramatów, nie czytam gazet, nie śledzę wiadomości. Bo i po co? Chcę wyrobić w sobie nawyk regularnego oglądania komedii. Jednak czasem u każdego pojawia się zły dzień, nastrój, jakieś przykre wydarzenie. Bardzo mocno staram się więc nie płakać i odrywać od tego co złe. Robię wtedy to, co lubię. Wychodzę na spacer, idę na piknik, słucham ulubionej muzyki, bawię się z psem. Absolutnie się NIE MARTWIĘ. Nawet o tym nie myślę. Poza tym staram się przyciągać hajs, o czym pisałam w ostatnim poście. Na blogu roi się od tekstów o PP, więc skorzystajcie. W tym momencie słucham spoko muzyki do której moje ciało samo się buja i robię po kolei swoi codzienne czynności, te które przybliżają mnie do realizacji moich celów. Najważniejsze są bowiem dobre wibracje. A jak je osiągniesz to już Twoja sprawa.
Jestem na TAK
Ostatnio o tym pisałam, wspominałam też o grupie, którą stworzyłam. 19 lipca w czwartek będę robiła mój pierwszy webinar o byciu na tak. Taka postawa także bardzo pomaga mi utrzymać dobre wibracje. Jestem otwarta na nowe, nieznane mi dotąd rzeczy i to mi bardzo, bardzo, bardzo pomaga. Okazuje się bowiem, że świat jest w cholerę pełen możliwości. Wystarczy się na nie jedynie otworzyć. A robienie fajowskich rzeczy naprawdę dobrze wpływa na wibracje i naszą podświadomość. Okazuje się bowiem, że fajne wydarzenia, interesujące osoby i zajebiste czynności są w zasięgu każdego. Bycie na TAK sprawia, że codziennie rano wstaję z fajną motywacją. I choć nadal nie jestem mistrzem, to robię całkiem dobre postępy. A w ciągu ostatnich dwóch tygodni otworzyłam się na więcej rzeczy niż przez ostatnie miesiące.
Odpuściłam przeszłość
W życiu dzieje się naprawdę dużo chujowych rzeczy i nie trzeba mieć nawet wyjątkowo przesrane. Ale wszystko można odpuścić. Nawet trzeba, jeśli chcemy być naprawdę szczęśliwi. Rozumiem ludzi, którzy nie mają lub nie mieli łatwo, ale ja to znam. I wiem, że jak się chce to można to olać wszystko sikiem prostym. Chujowe dzieciństwo z rodzicami alkusamI? Olej. Choroba psychiczna? Olej. Brak kasy? Olej i przyciągnij hajsy. Rozstanie? OLEJ! Da się, tylko trzeba włożyć w to odpowiednio duży wysiłek. Ja nie budzę się w śnieżnobiałej pościeli, nie wcinam na śniadanie owsianki z insta, nie ubieram się potem w ciuchy rodem z blogów modowych, nie maluję swojego przepięknego ryjka mega kosmetykami. Mam inną rzeczywistość i ją lubię, bo jeśli nie będę jej lubić i doceniać, to nigdy nie dosięgnę do mojej wymarzonej. A ona po prostu się różni od ideału, ale jest moja i tylko moja. Karmię w niej pięć psów ze schroniska, piszę strony swojej powieści o wariatach, sprzedaję krejzolskie przedmioty w swoim sklepie internetowym, idę biegać po lesie, tworzę kurs o życiu poza systemem, patrzę na swoje wydziarane ciało i słucham rapsów. Jest inna, ale moja wymarzona. I wiem, że dobrym podejściem jej dosięgnę.
Pomagam innym
Wczoraj wpadłam na pomysł, żeby zacząć udzielać darmowych konsultacji na skajpku dotyczących życia z depresją i chorobą psychiczną. I o dziwo zgłosiło się sporo osób! A zawsze chciałam trochę "nawracać" i robić robotę. Wczoraj podczas spaceru z chłopakiem zaczepił nas młody mężczyzna, którego kilka tygodni wcześniej poratowaliśmy jedzeniem i piciem. Mój chłopak węszył podstęp, ale ja pomyślałam sobie, że chuj z tym hajsem, może faktycznie potrzebuje tego picia i żarcia. Wyglądał dość przypałowo, ale nie prosił o hajs, tylko żarcie. Więc pomogliśmy. I pomaganie powinno wejść każdemu w nawyk. Tak jak mycie zębów, podcieranie dupki czy spanie. Mi weszło, lekko rozdaję hajs, pomagam, pożyczam, wysyłam charytatywnie, robię prezenty. I myślę, że to też daje mi dużo dobrego w zamian. A nawet jeśli nie - to umrę z poczuciem spełnionego obowiązku. Dlatego lecę na ostro z wyciąganiem ręki potrzebującym i nie przestanę.
Dobrze odżywiam duszę i umysł
Tak jak pisałam wcześniej - nie oglądam wiadomości, złych wieści, nic takiego. Bo i po co? Zawsze byłam fanką książek self help i każdego rodzaju psychologicznych poradników. Takie książki czyta się jednak dość trudno, bo żeby był z nich jakiś pożytek to trzeba je wprowadzać w życie. I to jest bardzo istotne. Ale nawet minimalna praca praktyczna bardzo się opłaca. Fajnie jest czytać beletrystykę, ale uwielbiam poradniki. Nawet najmniejsza wprowadzona zmiana to więcej niż nic. I tego się trzymam.
Traktuję chorobę jak supermoc
Nie gloryfikuję ChAD, ale nie szarpię się już z nią. Nie nazywam jej, ale dziękuję za nią. Bo wiele rzeczy jest dla mnie możliwych właśnie dzięki niej. I myślę, że jest moim sporym atutem, jeśli odpowiednio ją wykorzystam. A właśnie to staram się robić. Mogę pomagać innym, udzielać konsultacji, napisać książkę o tym jak radzić sobie z chorobą psychiczną. I to taką w pozytywnym brzmieniu, bez płakania. Dzięki niej rozkręciłam też trochę bloga, bo to te "psychiczne" posty były najbardziej popularne.
Trzymam się swoich celów
Od pół roku trzymam się ich naprawdę bardzo mocno. Nie daję sobie szansy na rozkminy czy wątpliwości. Jadę z tym na ostro. Nie ma już czasu i miejsca na wątpliwości czy strach. Zamrażam pierwsze, a drugie kopie w tyłek. Jeśli mi się nie uda to wtedy się pomartwię. Inaczej się tym nie zajmuję.
Planuję swoje marzenia, plany i cele
I chociaż mistrzem organizacji czasu nie jestem, to teraz wiem co, gdzie, kiedy. Mam czas i miejsce na spacer, wypad do knajpy, piknik, pisanie bloga, pisanie poradnika, pracę copywritera, czytanie, słuchanie muzyki, wszystko. Myślę, że bez tego nie zajdzie się po prostu daleko i tyle.
0 komentarze